niedziela, 4 sierpnia 2013

Wypożyczalnia w budce telefonicznej i inne ciekawostki z Niemiec



Stała przy parkingu i każdy mógł tu zostawić swoją książkę, wypożyczyć inną. Budka nie miała żadnego zamknięcia, każdy miał do niej dostęp. Można było też wrzucić jakiś datek do umieszczonej w środku skarbonki. Widziałam też w Niemczech jeżdżące Biblioteki. Podobno u nas też były, kiedyś, dawno. Ja nie pamiętam.  Pomysł uważam super, ale my jesteśmy społeczeństwem, które ma chyba największy odsetek osób z wyższym wykształceniem i najmniej osób czytających książki. Jakoś ma się to nijak do siebie, a jednak . Podobno najwięcej czytają Czesi, z tego co widać Niemcy pewnie też.
Jest takie przysłowie, że wszędzie dobrze, a najlepiej w domu. Jeśli rozumieć to dosłownie, to się zgadzam, jeśli w znaczeniu nieco ogólniejszym to chętnie zamieszkałabym w Niemczech. Lubię niemiecki porządek i nie jest to slogan, który nie miałaby odbicia w codziennym życiu. Niemcy wypracowali sobie reguły,  które ułatwiają życie i których przestrzegają. Przynajmniej zdecydowana większość przestrzega. U nas to raczej niemożliwe. My jesteśmy narodem, który uwielbia łamać wszelkie zakazy. Nie lubimy się podporządkowywać. Prosty przykład. Jest zakaz wypalania traw, a nikt go nie przestrzega. W Niemczech w ciągu dnia obowiązuje dwugodzinna cisza  i nie można wtedy wykonywać głośnych prac. Nawet kotlety, jak ktoś zapomniał wcześniej,  ubija się wtedy na czymś miękkim, żeby nie hałasować.  Psy i koty nie trafiają tam pod koła samochodów bo na osiedlach mieszkaniowych, wsiach, w pobliżu szkół, przedszkoli wyznaczone są strefy od 10 km do 50 km i nikt nie jedzie szybciej. Nigdy nie spotkałam psa bez właściciela, koty natomiast bardzo często. Wiadomo, kot albo jest tylko w domu, albo spaceruje gdzie chce. Na uliczkach pomiędzy domami dzieci spokojnie jeżdżą na rowerkach, rolkach, grają w piłkę, to samochody muszą na nie uważać.
Większość Niemców wolne dni  i urlopy spędza  raczej poza domem. Jak tylko zaczyna się sezon pojawiają się na drogach campery,  specjalne przyczepki na konie, samochody ciągną za sobą łodzie. Niemcy podróżują. Urlop to niemal świętość. W wolne dni Niemcy jeśli gdzieś nie wyruszają , nie udają się na jakiś festyn to pracują w swoich niedużych z reguły ogródkach, nawet w niedzielę. Nie są to oczywiście głośnie prace, ale takie jak np. sadzenie kwiatów.
 Wioski w Niemczech wyglądają jak małe miasteczka. Są bardzo skupione, tak jakby brakowało miejsca, a może ziemia jest po prostu droga. Może szkoda jej na wielkie trawniki, może też szkoda czasu i pracy na ciągłe koszenie trawy i pielęgnowanie dużego ogrodu przydomowego, kiedy trzeba zadbać o duże gospodarstwo. Bo gospodarstwa  zwykle są  bardzo duże. Tam nie było reformy rolnej. W wioskach położonych w niedalekiej odległości od miast mieszkają, tak jak i u nas, ludzie ceniący sobie wiejski spokój, ale dojeżdżający do pracy do większych miast. Zdziwiła nas duża ilość samochodów stojących na poboczu wzdłuż bocznej drogi. Ile razy przejeżdżaliśmy stały. Nie bardzo wiedzieliśmy po co akurat w tym miejscu. Sprawa wyjaśniła się niebawem. Do tego miejsca każdy przyjeżdżał z domu swoim samochodem. W dalszą drogę do pracy ludzie umawiają się na wspólny przejazd jednym samochodem. Tak samo jest z podwożeniem dzieci do szkoły. Ileż to razy widziałam, mieszkając jeszcze w Warszawie, i jadąc autobusem do pracy, setki mijających nas samochodów z jedną osobą w środku. W większości jechali z podwarszawskich miejscowości do pracy.
Tam gdzie byłam ostatnio,  w Badenii-Wirtembergii to tereny głównie rolnicze. Widać to było na każdym kroku. Jak pojechałam do Niemiec był początek kwietnia. Wielkie pola upraw szparag, winnice, pola truskawek, warzyw. Zero nieużytków. Jadąc samochodem mijaliśmy białe pola  z czarnymi punkcikami, które z daleka wyglądały jak pokryte śniegiem. Te czarne punkciki wzięłam początkowo za ptaki. Okazało się, że to hektary pokryte  białą włókniną, którą przytrzymywały czarne worki wypełnione ziemią. Nie trzeba szukać innych obciążników. Ziemia jest na miejscu. Po paru tygodniach włókniny nie było, a pola były zielone, albo miały charakterystyczne dla uprawy szparag kopce. Na polach ciągle się coś dzieje. Coś się odkrywa, inne rośliny się przykrywa, nad krzewami i niskopiennymi drzewkami rozciąga się siatki chroniące przed gradem. W porze zbiorów plony można kupić w budkach, które pojawiają się przy polach. Można też kupić gotowe przetworzone produkty. W większości supermarketów wędliny, sery sprzedawane są tylko paczkowane, ale w mniejszych miejscowościach sklepy miejscowych masarni bogatym asortymentem przewyższają nasze najlepsze delikatesy. Wszystko świeżutkie i pachnące, problem jest tylko z wyborem. Do tego chleb też z lokalnej piekarni. Jako ciekawostka sklepy w Niemczech w soboty są otwarte krócej, a w niedziele w większości  zamknięte z wyjątkiem piekarni. Te w niedzielę do wczesnych godzin popołudniowych oferują świeże pieczywo.  Są lodziarnie, ale nie ma typowych cukierni, a ciastka generalnie są niedobre. Po zjedzeniu paru, wyleczyłam się z ochoty ich kupowania, a nawet patrzenia w tym kierunku. Jedyne co dawało się zjeść to croissanty.



Niemcy uwielbiają wszelkiego rodzaju dekoracje. W ogrodach, na balkonach, oknach, ścianach domu. To tylko niektóre, inne pokazywałam we wcześniejszych postach. Rower jako ozdoba ogrodu, na bagażniku kosz z kwiatami. 

Bardzo często spotyka się takie ptaki, na parapetach, balkonach, pełnią tu one role naturalnego stracha na wróble, jak ktoś chce mieć czystą elewację domu, czy parapet.

Popularne ogrodzenie, kamieni jest pod dostatkiem


Dachy większości domów pokryte wszelkiego rodzaju bateriami słonecznymi. Spotkałam też całe pola, z daleka wyglądające jak tafla jeziora, pokryte bateriami słonecznymi. Energii Niemcy mają w nadmiarze.

Zdecydowanie nie podoba mi się sposób, bardzo popularny w Niemczech i chyba nie spotykany nigdzie indziej, wożenia dzieci w niziutkim wózku przypiętym do roweru. Wydaje mi się to bardzo niebezpieczne no i dziecko, tak nisko usadowione  wdycha wszelkie spaliny.

Tu zdjęcie takiego wózka, niezbyt dokładne, ale głupio mi było robić zdjęcie wprost.




 I jeszcze o miasteczku od którego właściwie zaczęłam, bo ta biblioteka w butce telefonicznej właśnie stamtąd pochodzi i jest to miasteczko w którym mieszkaliśmy. Staufen im Breisgau. Bardzo piękne miasteczko, którego  istnienie zostało poważnie zagrożone na skutek… ekologii. Pod miasteczkiem odkryto gorące źródła, które chciano wykorzystać do ogrzewania. Pomysł może nie był do końca dobrze przemyślany, być może przewidzieć się wszystkiego nie dało. W każdy razie w trakcie wydobywania, gorąca woda zaczęła przenikać do położonych wyżej warstw wapienia, który pęczniejąc zaczął podnosić miasteczko, o 2 cm na miesiąc, a głownie zabytkowe centrum. Wiele domów ma zarysowane ściany, a z wielu ludzie musieli się wyprowadzić. Trwają prace, aby to zjawisko powstrzymać. Zaangażowane są różne firmy o światowej renomie. Zbierane są też datki na ratowanie Staufen


W tych rowkach płynie czysta woda


Zarysowane, zagrożone budynki oznaczone są na czerwono





Nie wiadomo jak długo przetrwa ten dom z pięknymi drzwiami.

Tablica informacyjna  i skarbonka na datki

Stare platany w Staufen, niektóre to pomniki przyrody


I jeszcze jedna ciekawostka, tym razem z Freiburga Araukaria, ale jaka !
Świadczy to też o klimacie. Na pewno zimy nie są zbyt mroźne.



Posadzona w 1964 roku. Rzeźba w tym samym ogrodzie też bardzo mi się spodobała.
I to by było na tyle wspomnień i relacji z wyjazdu do Niemiec.
Na koniec coś do posłuchania :)
romantycze, piosenkarz jak na razie niezmiennie ten sam :)
Kto nie lubi niech nie słucha


ale polecam jeszcze Andrea Berg, Helene Fischer, i Vicky Leandros do znalezienia na You Tube.
tutaj Vicky Leandros - Grczynka śpiewająca po niemiecku, francusku i grecku, teledysk nakręcony w Baden-Baden



Dłuuugi post mi wyszedł, ale pisalam kilka dni :)
Pozdrawiam serdecznie
Anula











poniedziałek, 15 lipca 2013

Warzywa na klombie - proszę bardzo


W centrum Clermont, we Francji, na rynku postał taki oto ogród warzywny z dodatkiem kwiatów. Większość jednak stanowią warzywa. Bardzo dorodne jak widać. Zdjęcia jeszcze "ciepłe" dostałam dzisiaj od córki :).

Sałata 

"Poletko" selerów


Buraki, bardzo dorodne



Różności

To wysokie to pomidorki koktajlowe, bliżej szczypiorek



Pomysł uważam za ciekawy i edukacyjny.Budzi podobno duże zainteresowanie. Mieszczuchy kupując w sklepach produkty odpowiednio przetworzone mogą  nawet nie wiedzieć jak wygląda cała roślina. Dla dzieci to też zapewne atrakcja i lekcja botaniki. Ciekawa jestem czy na zainteresowaniu się skończy, czy nie dojdzie do nadmiernej konsumpcji :), bo że jakaś będzie to jestem pewna. Z tego co widać to ruch samochodowy jest tu ograniczony więc i plony mogą być całkiem zdrowe. We Francji i w Niemczech wiele rond jest obsadzonych winoroślami, drzewkami i krzewami owocowymi, ale pochodzące stamtąd owoce mogą już być tylko dekoracją.
Pozostająca pod wrażeniem
Anula


niedziela, 7 lipca 2013

Ogród mi zakwitł :)


Po okresie, kiedy kwitły wiosenne kwiaty miałam w ogrodzie kwiatową posuchę. Większość irysów, które co roku pięknie kwitło na żółto albo nie przetrzymała zimy, albo zjadły je nornice. Ulewne deszcze też znacznie skróciły żywot w sumie nielicznych wiosennych kwiatów zwłaszcza peoni, które tak lubię. Teraz jest chyba najbardziej kolorowo i rozmaicie.
Kwitnie juka, róże, pysznogłówka, żurawka, tawułki, rudbekia, firletka, rozchodnik, gailardia, rumianki ogrodowe, powojnik i malwy, które mam po raz pierwszy. Na razie zakwitły 3 kolory - biała, ciemno bordowa i ciemno różowa. Ma nadzieje, że na stałe zadomowią się w ogrodzie.


Jedne maki opierają się mojej teorii o kwitnieniu przez jeden dzień i kwitną w najlepsze kilka dni. Obok widać te już bez płatków. Zdjęcia robiłam przed wieczorem.

Lilie i powojnik oraz przekwitające już funkie.

Ogródek warzywny w tym roku mało urozmaicony i raczej ekstensywny: fasolka, buraczki, pory z zeszłego roku, ogórki, parę pomidorków koktajlowych, obowiązkowo bób, rukola, sałata, cebulka, czosnek, rzodkiewka i pierwszy raz jarmuż. Fasolka puszcza pędy, a miała być karłowa.

Borówki obrodziły :). 


I to samo miejsce co na początku, tylko z drugiej strony.


Troszkę się ogród zagęszcza - sumak i oliwnik.

Serdecznie pozdrawiam Anula








czwartek, 27 czerwca 2013

Wizyta u córki - Francja – Clermont Ferrand


Bardzo trudno było mi się zebrać  do opisania wizyty u córki. Po pierwsze, gdyż była to wizyta głównie rodzinna, po drugie bo trwała bardzo krótko. Więcej było wzruszeń  niż wrażeń, które zwykle towarzyszą poznawaniu nowego kraju, miejsca, ludzi czy zwyczajów.  Po prostu za mało czasu. Do córki wyruszyliśmy w sobotę, bardzo wcześnie, gdzieś o 3-4 na ranem. I pomimo, że trasa miała około  550 km, dojechaliśmy w południe. Unikaliśmy  autostrady  bo chcieliśmy choć trochę Francji zobaczyć, a poza tym za przejazdy autostradami, w przeciwieństwie do Niemiec, gdzie wszystkie są bezpłatne, się płaci i to słono. Mimo nawigacji udało nam się też kilkakrotnie  nieco pobłądzić, choć już w  Clermont doprowadziła nas ona bezbłędnie pod sam dom. Muszę przyznać, że wioski przez które  przejeżdżaliśmy wyglądały znacznie gorzej niż te oglądane w Niemczech. Zaniedbane, szare, czasami wyglądały jakby nikt w nich nie mieszkał. Pozamykane okiennice, cisza, żadnego śladu ludzi czy zwierząt, choć nie był to czas poobiedniej sjesty.  Miasteczka prezentowały się dużo lepiej. Zdjęcia głownie z samochodu, więc jakość taka sobie.



Już po powrocie do Polski poczytałam sobie trochę na temat Francji i okazało się, że Owernia w której położone jest Clermont to jeden z najbiedniejszych okręgów Francji i sporo wsi jest wyludnionych, a proces ten trwa od końca ubiegłego wieku. Może to przez takie właśnie wioski przejeżdżaliśmy.

Na powitanie wszyscy popłakaliśmy się jak bobry . Tak mnie jak i córce trudno ukryć było wzruszenie ze spotkania i udzieliło się ono wszystkim. Kiedy osuszyliśmy łzy gospodarze chcieli koniecznie pokazać nam choć trochę okolicy. Krętymi  serpentynami wspinaliśmy się na punkt widokowy Clermont . Chłopak Marty Gautier chyba chciał nam trochę zaimponować szybka jazdą i chwilami widzieliśmy się już w przepaści. Szczęśliwie dotarliśmy jednak na szczyt z którego rozciągał się widok na całe Clermont. Niestety było straszliwie zimno, a do tego mgła częściowo zasłaniała widok. Marta z Gautier  przyjeżdżają na tą górę i na jej zboczach robią sobie piknik. Potem pojechaliśmy do uroczego parku, ale pogoda nie sprzyjała spacerom więc czym prędzej powróciliśmy do domu, gdzie czekały na nas specjały Gautier, który uwielbia gotować. Marta przygotowała na rozgrzewkę pysznego grzańca, a na stół wjechała upieczona przez nią smakowita drożdżowa Brioszka, czyli po naszemu chałka :-).


A potem były wieczorne rozmowy, przy winie, starych płytach winylowych, serach, sałatkach, różnych sosach i daniach Szefa Kuchni J. Pierwszy raz jadłam karczocha i powiem prawdę zachwycać się można jego widokiem na stole, natomiast jedzenia na nim niewiele. Nie je się łusek okrywających kwiat  tylko wysysa to co w środku, maczając uprzednio w sosie, do zjedzenia jest jeszcze sam środek czyli serce. Młodziutkie pąki zjada się podobno w całości. Prawdę mówiąc nie byłam zachwycona ani karczochem, ani szparagami, które  później jedliśmy w Niemczech. Natomiast polubiłam francuskie sery, których smak jest zupełnie inny od tych kupowanych u nas  i awokado. Ale o kuchniach francuskiej i niemieckiej napiszę więcej innym razem.
Marta i Gautier mieszkają w dużym mieszkaniu w starym budownictwie. Wysokie okna i drzwi, oryginalne gipsowe stiuki na sufitach,  w każdym z  pokoi duży kominek, stanowiący już obecnie tylko dekorację gdyż, palić w nich nie można. Wszystko co do tej pory widziałam przez internetową kamerkę, albo na zdjęciach nabrało realnego wymiaru. Oboje mają artystyczne dusze  co ma odbicie w wystroju mieszkania. Niewielkimi nakładami stworzyli bardzo przytulne mieszkanie.  Gautier  jest muzykiem, Marta zajmuje się fotografią, a obecnie przygotowuje się do robienia zdjęć w starym stylu, aparatem z końca XIX  wieku. Wiele tu starych bibelotów, instrumentów i kwiatów. Niewielkimi nakładami (korzystając z hojności francuskich wystawek ulicznych i pchlego targu), stworzyli bardzo przytulne wnętrza. Podziwiałam córkę za zorganizowanie, gospodarność i pomysłowość w urządzeniu mieszkania.  Nigdy wcześniej nie byłam u niej gościem, zawsze to ona przyjeżdżała do nas i muszę powiedzieć, że zostałam wszystkim bardzo mile zaskoczona. Przy domu jest niewielki ogród, który podzielony jest na mieszkańców i każdy wykorzystuje swoją część, albo na uprawy, albo po prosu na trawnik. Marta, i tu kolejne zaskoczenie, uprawia swoja część , z tego co pamiętam nigdy nie wykazywała zainteresowania ogrodnictwem. Teraz nie tylko ogrodnictwo ją interesuje, ale i zielarstwo, czego przejawy dostrzec można w kuchni wypełnionej dużą ilością mikstur i suszu gromadzonego w niezliczonych słoikach i słoiczkach. Obszar na zachód od Clermont Ferrand, gdzie znajdują się pasma wulkanów i tereny bardzo mało zamieszkane to przestrzenie czyste ekologicznie i bardzo bogate w dziką roślinność. Wiele roślin wykorzystywanych w medycynie, ale nie uprawianych na plantacjach zbiera się właśnie tutaj, miedzy innymi wrzosy, arnikę górską, i goryczkę (z której robi się też tutejszy specjał - wódkę, nazywaną wodą życia lub goryczką, produkowana ze sfermentowanych korzeni tej rośliny).
 Mimo długich wieczornych rozmów rano poszłyśmy z Martą na Brokonte  czyli targ staroci w który w niedzielny ranek zamieniał się duży plac gdzie w tygodniu parkują autobusy. Kilka fotek.
 Zachwycające stare książki,


Porcelana i nie tylko,

I całkiem nowoczesna sztuka


Poza tym stare antyczne meble, ubrania, najróżniejsze przedmioty gospodarstwa domowego stare i zupełnie nowe, oraz przedmioty zupełnie egzotyczne prezentowane przez ludzi wyglądających na podróżników. Stragany z serami, owocami i innymi różnościami. Chodzić można by tam godzinami. Ceny różne, ale bardzo dużo rzeczy można kupić po 1 euro. Chodzić i oglądać można było bardzo długo niestety nieubłaganie zbliżała się pora odjazdu i pożegnania.


W drodze powrotnej zachwycił mnie taki las, wyglądał jak bajkowy. Nie wiem co to za drzewa, może jakaś odmiana brzozy albo topola,


I zupełnie przypadkiem zatrzymaliśmy się w miejscu gdzie jak się okazało był wspaniały punkt widokowy. W dole wiła się rzeka, rozciągała się  zielona dolina a na niej wioska.

I tu niestety bateria w aparacie odmówiła posłuszeństwa :-(, a szkoda bo wracając zobaczyliśmy kawałek Lotaryngii, gdzie rozmach w budownictwie i inwestycjach widać bardzo duży.
Mam nadzieję, że kiedyś pojadę jeszcze do córki, na trochę dłużej i zobaczę znacznie więcej .
Jedno co na pewno zapamiętam z podróży po francuskich drogach to ogromna ilość rond. Każdy wjazd do drogi głównej to rondo. Kiedy wjazdów było kilka na krótkim odcinku, po prosu w głowie się kręciło i trzeba było bardzo pilnować właściwego zjazdu. 



Serdeczności dla wszystkich odwiedzających
Anula









niedziela, 16 czerwca 2013

Makowa Panienka - Baletnica jednego dnia


Makowa Panienka swoją sukienkę zaczyna gubić już koło południa, do wieczora wszystkie Makowe Panienki są już bez sukienek. Baletnice jednego dnia. Następnego dnia tańcują na wietrze nowe Makowe Panienki.

W tym roku maków u mnie obrodziło jak nigdy. Zeszłego roku nieśmiało przekroczyły wejście. W tym roku rozpanoszyły się po całym ogrodzie akcentując go na czerwono. Miałam też duże maki ogrodowe, ale po tych już nie ma śladu. 





A wieczorem po Makowych Panienkach tylko płatki na trawie, Nowe w napęczniałych pakach szykują się do tańca :)


Miłej niedzieli, a Wszystkim Alinom najlepsze życzenia Imieninowe :)


wtorek, 4 czerwca 2013

Obraz kontrolny


Powinien być taki  znak zakazu, ogólna  zasada, przepis żeby nie zmieniać, nie ruszać, nie dotykać, trzymać się z daleka od  tego co dobre i sprawdzone. Po prostu tak jest i tak ma być. Koniec kropka. Niech szanowni informatycy zajmą się wymyślaniem czegoś zupełnie nowego i nie ruszają tego co dobre i sprawdzone. Niech wezmą pod uwagę, że z tego gniota, który stworzą i który ma być lepszy, a nie jest,  korzystają ludzie w różnym wieku, często podeszłym (np.  podeszłym pod sześćdziesiątkę ;), a może takich jest nawet więcej, którzy za takimi zmianami nie nadążają. Dla których oswojenie komputera i innych technicznych nowinek i tak było dużym wyzwaniem i którzy stanowią większość tego społeczeństwa. To co wydaje się proste i przejrzyste dla informatyków, nie koniecznie musi być jasne dla ogółu.  Co chwilę serwuje nam się nowe, „lepsze” strony Allegro, portali informacyjnych i społecznościowych, Poczty Polskiej, w końcu banków, które po takich zmianach na lepsze często nie mogą się pozbierać, a klienci długi czas nie mają do nich dostępu. W portalach informacyjnych zamienia się miejscami rubryki z prawa na lewo,  z góry na dół i po takich zmianach trudno cokolwiek znaleźć. Myszki w zasadzie należałoby nie ruszać bo powoduje to wyskakiwanie nowych obrazów, które niekoniecznie chcemy oglądać.  A my wszyscy jesteśmy poniekąd autystyczni. Przyzwyczajamy się, że informacje, które nas interesują  są tu, że pogoda jest w tym miejscu, a nie w innym, że informacje, które nas nie interesują są tu, a nie gdzie indziej. Niech informatycy po prostu zaczną szanować czyjś czas. Bo każda bezsensowna zmiana to bezsensownie stracony czas na jej przyswajanie. A czas to rzecz niezwykle cenna. Nie powinno się go marnować. Zostawmy więc to co dobre. To naprawdę nie ma znaczenia czy wiadomości będą po prawej czy po lewej stronie, a pogoda na samej górze czy może nieco na prawo. Ważne żeby były rzetelne i prawdziwe. Nie zmienia się przecież ot tak sobie  ruchu z prawostronnego na lewostronny.  A przecież te wszystkie portale  społecznościowe,  banki, portale informacyjne  nie są własnością informatyków, ale nas użytkowników. I nie każdy byłyby zadowolony, gdyby tak bez jego wiedzy i zgody co chwile przemeblowywano mu mieszkanie, a przecież wirtualna przestrzeń to nasze drugie mieszkanie. Nikt pewnie nie byłby zadowolony, kiedy po przyjściu do domu zastał by drzwi zaplombowane - brak dostępu. A w swoim, w końcu banku, tak ma. Brak dostępu.(Patrz zdjęcie wyżej).

Miłego wieczoru, bez obrazu kontrolnego
Anula
PS Do wspomnień z wyjazdu jeszcze powrócę, ale staram się też pisać o tym co mnie "boli" a może i innym też się nie podoba.