poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Znów zapachniało domowym chlebem


Długo nie piekłam chleba. Dobre parę miesięcy. Było gorąco  i nie bardzo chciałam dogrzewać się jeszcze piekarnikiem. Ale ciągle tęskniłam do domowego razowego chleba. Takiego jaki najbardziej lubię. Kto raz spróbuje domowego chleba żadna piekarnia mu nie dogodzi. Większość chleba, który ostatnio kupowałam suszyłam i oddawałam  sąsiadkom dla kur. Nie mogłam go jeść. Ratowałam się różnego rodzaju plackami. Placki potrafię już chyba zrobić ze wszystkiego. Oprócz tradycyjnych ziemniaczanych, robiłam z gotowanych ziemniaków, mąki i drożdży (langosze), z białego sera (ser biały, mąka, jajko), robiłam bliny ( z mąką gryczaną) , omlety i drożdżowe placuszki z jabłkami, albo bez. Placki zastępowały mi pieczywo, dosłownie. Smarowałam je np. topionym serkiem do tego jakiś plasterek wędliny, pomidor, ogórek albo sałata  i drugi placek na wierzch. Taka kanapka z placków, bardzo syta, wystarczała mi zwykle na wiele godzin. To bardzo dobre rozwiązanie jak nie ma się ochoty na gotowanie, a ja ostatnio nie miałam.  Placki można zamrozić, potem do mikrofalówki i jedzonko gotowe.
Placuszki serowe - uniwersalne i błyskawiczne. Nie podam dokładnego przepisu bo robię "na oko". 
Tak mniej więcej, zresztą zawsze wychodzą. 250 g mąki (daję tortową), 250 g twarogu , jajko, sól. Ciasto jest gęste i lepiące. Ja nabieram łyżką, wrzucam do miseczki z mąką, obtaczam, a potem w rękach uklepuję placuszek i kładę na gorący tłuszcz.

bliny są specjalnością kuchni rosyjskiej, mało popularne u nas, zacytuję fragment opisu, który znalazłam w starym Poradniku Domowym
" Stanisław Makowiecki, Polak urodzony w 1906 roku i wychowany w Besarabii, tak pisze o blinach: ... Ja zajęty byłem budowaniem czegoś, co można by nazwać "wieżą łakomstwa" lub piramidą sztuki kulinarnej": na pierwszym blinie ułożyłem warstwę wędzonego łososia, przykryłem drugim i nałożyłem grubo na palec siekanych jaj na twardo, teraz trzeci blin i gruba warstwa czerwonego kawioru, czwarty blin i tarty ser szwajcarski, piąty blin i sardynki w oliwie, szósty blin i ... złapałem za sosjerkę z roztopionym masłem i za nóż, aby ukroić pajdę tego cudownego przekładańca. Do dziś nie znam wspanialszego dzieła sztuki kulinarnej i większej rozkoszy przy stole jak jeść znakomite bliny przyrządzone po besarabsku". 
Tyle cytat. Takiej wersji nie próbowałam. Moja była znacznie skromniejsza :).  

 Ziemniaczane jednak najlepsze z patelni :)

Ale ciągle tęskniło mi się za chlebem. Wyciągnęłam zakwas z lodówki. Niestety, nie dokarmiany, delikatnie mówiąc nie nadawał się do użytku. Trzeba było zrobić nowy. Zrobiłam. I nareszcie mam swój razowy chlebek. Pychotka. Z samym masłem, albo serkiem pleśniowym, albo…. ostatnio pokusiłam się i zrobiłam pastę z fasoli.  Według przepisów zamieszczonych w internecie dodaje się do ugotowanej i zmiksowanej fasoli, oliwę i  przyprawy (kminek, majeranek). Ja zrobiłam trochę inaczej. Świeżą zebraną fasolkę (około ½ kg) ugotowałam, odlałam wodę, przetarłam przez sito, (łupinki wyrzuciłam), dałam łyżkę oliwy z oliwek, sól, majeranek i mniej więcej stołową łyżkę sosu pomidorowego, który nie zmieścił mi się do słoików. Sos był z czosnkiem, cebulką, oregano i bazylią. Nawet nie myślałam, że będzie mi to smakowało. Zrobiłam na próbę.Wyszło całkiem smaczne smarowidełko. Tu jeszcze z kupnym chlebem.


Najdziwniejsze jest to, że  na tych plackach wcale nie przytyłam, wręcz odwrotnie, schudłam prawie 5 kg, co mnie cieszy, bo niektóre moje ulubione ubrania zaczęły być na mnie za małe. Jedyne czego nie jem ostatnio prawie w ogóle to słodyczy (ciasteczek, batoników itp.) Słodkości, które jak były w zasięgu ręki to się podjadało.  Jak mnie najdzie na coś słodkiego to łyżeczka miodu, albo bita śmietana  z poziomkami. Bita śmietana, wydaje się tucząca, ale dużo jej zjeść nie można. Daję mało cukru i posypuję  ją gorzką czekoladą.

Chlebek który ostatnio upiekłam, nie jest dokładnie według przepisu, który miałam zapisany. Zresztą jak ma się za sobą parę lat pieczenia chleba to trochę robi się już na wyczucie. Wiem już kiedy ciasto jest trochę za gęste, albo trochę za rzadkie i trzeba dolać wody lub dorzucić garść mąki. Śmieszą mnie przepisy gdzie jest napisane np. 246 deko mąki, ta łyżka mąki  w sumie nie ma takiego znaczenia, a mąka mące nie równa i trzymanie się ściśle przepisu  czasami może doprowadzić do tego, że chleb nam nie wyjdzie. Oczywiście dla początkującego domowego piekarza, a też nim kiedyś byłam, to 1 deko wydawało się bardzo ważne. Ostateczny efekt, czyli udany chlebek zależy od tak wielu czynników jak np. moc i gęstość zakwasu, drożdży, rodzaju mąki, jej wilgotności, czasu wyrabiania, temperatury i sposobu pieczenia, że tak precyzyjne, co do deka, podawanie ilości głównych składników nie ma sensu. Podstawowa zasada, jeśli chleb nam nie rośnie, to coś jest nie tak, albo z mąką, albo z zakwasem i nie ma co liczyć, że urośnie w piekarniku. Z mojego doświadczenia wiem, że nie urośnie. Mówię tu głównie o chlebach razowych, ciemnych na zakwasie. Chleby białe w piekarniku nieraz podwajają jeszcze swoją objętość. 
 Zawsze czytałam, że im zakwas starszy tym lepszy. Mój obecny chlebek powstał na zakwasie bardzo młodym kilkudniowym z minimalną ilością drożdży.

Przepis na ten chlebek jest następujący.
300 gram zakwasu z mąki żytniej
ok 180 ml wody
100 g mąki razowej typ 2000
100 g maki pszennej razowej (Melvit)
200 g maki pszennej chlebowej
2 łyżki otrębów pszennych
1 łyżka soli
1 łyżka oleju z orzechów włoskich (może być oliwa z oliwek)
1 łyżeczka syropu buraczanego (można zastąpić łyżeczką miodu)
¼ łyżeczka suchych drożdży.
Wszystkie składniki dobrze wymieszać. Mieszałam drewnianą łyżką. Zostawić do wyrośnięcia na około 1,5 godziny w ciepłym miejscu.
Ciasto powinno wyraźnie urosnąć. Jeśli nie zwiększyło objętości przynajmniej o 1/3 należy dać mu więcej czasu. Po wyrośnięciu przemieszać krótko i przełożyć do foremki, wyrównać (najlepiej mokrą ręką ciasto wtedy nie przywiera)  i pozostawić ponownie do wyrośnięcia. Powinno  podwoić objętość. Piekarnik nagrzewamy do 220  stopni, wkładamy chlebek i pieczemy w tej temperaturze (środkowa półka) 15 minut. Ja wlewam na blachę na której chlebek się piecze około ½ szklanki wody. Grzanie dół – jeśli jest taka możliwość. Po 15 minutach zmniejszamy temperaturę do 200 stopni , grzanie góra-dół i kolejne 15 minut. Po tym czasie wyjmuje delikatnie chlebek z foremki i kolejne 15 minut dopiekam od dołu. W sumie czas pieczenia 45 minut.

Chlebek wyszedł wyrazisty w smaku, lekko wilgotny, z chrupiącą skórką. Posypany jest czarnuszką, sezamem i siemieniem lnianym.

Pozdrawiam i życzę udanego tygodnia
Anula



niedziela, 4 sierpnia 2013

Wypożyczalnia w budce telefonicznej i inne ciekawostki z Niemiec



Stała przy parkingu i każdy mógł tu zostawić swoją książkę, wypożyczyć inną. Budka nie miała żadnego zamknięcia, każdy miał do niej dostęp. Można było też wrzucić jakiś datek do umieszczonej w środku skarbonki. Widziałam też w Niemczech jeżdżące Biblioteki. Podobno u nas też były, kiedyś, dawno. Ja nie pamiętam.  Pomysł uważam super, ale my jesteśmy społeczeństwem, które ma chyba największy odsetek osób z wyższym wykształceniem i najmniej osób czytających książki. Jakoś ma się to nijak do siebie, a jednak . Podobno najwięcej czytają Czesi, z tego co widać Niemcy pewnie też.
Jest takie przysłowie, że wszędzie dobrze, a najlepiej w domu. Jeśli rozumieć to dosłownie, to się zgadzam, jeśli w znaczeniu nieco ogólniejszym to chętnie zamieszkałabym w Niemczech. Lubię niemiecki porządek i nie jest to slogan, który nie miałaby odbicia w codziennym życiu. Niemcy wypracowali sobie reguły,  które ułatwiają życie i których przestrzegają. Przynajmniej zdecydowana większość przestrzega. U nas to raczej niemożliwe. My jesteśmy narodem, który uwielbia łamać wszelkie zakazy. Nie lubimy się podporządkowywać. Prosty przykład. Jest zakaz wypalania traw, a nikt go nie przestrzega. W Niemczech w ciągu dnia obowiązuje dwugodzinna cisza  i nie można wtedy wykonywać głośnych prac. Nawet kotlety, jak ktoś zapomniał wcześniej,  ubija się wtedy na czymś miękkim, żeby nie hałasować.  Psy i koty nie trafiają tam pod koła samochodów bo na osiedlach mieszkaniowych, wsiach, w pobliżu szkół, przedszkoli wyznaczone są strefy od 10 km do 50 km i nikt nie jedzie szybciej. Nigdy nie spotkałam psa bez właściciela, koty natomiast bardzo często. Wiadomo, kot albo jest tylko w domu, albo spaceruje gdzie chce. Na uliczkach pomiędzy domami dzieci spokojnie jeżdżą na rowerkach, rolkach, grają w piłkę, to samochody muszą na nie uważać.
Większość Niemców wolne dni  i urlopy spędza  raczej poza domem. Jak tylko zaczyna się sezon pojawiają się na drogach campery,  specjalne przyczepki na konie, samochody ciągną za sobą łodzie. Niemcy podróżują. Urlop to niemal świętość. W wolne dni Niemcy jeśli gdzieś nie wyruszają , nie udają się na jakiś festyn to pracują w swoich niedużych z reguły ogródkach, nawet w niedzielę. Nie są to oczywiście głośnie prace, ale takie jak np. sadzenie kwiatów.
 Wioski w Niemczech wyglądają jak małe miasteczka. Są bardzo skupione, tak jakby brakowało miejsca, a może ziemia jest po prostu droga. Może szkoda jej na wielkie trawniki, może też szkoda czasu i pracy na ciągłe koszenie trawy i pielęgnowanie dużego ogrodu przydomowego, kiedy trzeba zadbać o duże gospodarstwo. Bo gospodarstwa  zwykle są  bardzo duże. Tam nie było reformy rolnej. W wioskach położonych w niedalekiej odległości od miast mieszkają, tak jak i u nas, ludzie ceniący sobie wiejski spokój, ale dojeżdżający do pracy do większych miast. Zdziwiła nas duża ilość samochodów stojących na poboczu wzdłuż bocznej drogi. Ile razy przejeżdżaliśmy stały. Nie bardzo wiedzieliśmy po co akurat w tym miejscu. Sprawa wyjaśniła się niebawem. Do tego miejsca każdy przyjeżdżał z domu swoim samochodem. W dalszą drogę do pracy ludzie umawiają się na wspólny przejazd jednym samochodem. Tak samo jest z podwożeniem dzieci do szkoły. Ileż to razy widziałam, mieszkając jeszcze w Warszawie, i jadąc autobusem do pracy, setki mijających nas samochodów z jedną osobą w środku. W większości jechali z podwarszawskich miejscowości do pracy.
Tam gdzie byłam ostatnio,  w Badenii-Wirtembergii to tereny głównie rolnicze. Widać to było na każdym kroku. Jak pojechałam do Niemiec był początek kwietnia. Wielkie pola upraw szparag, winnice, pola truskawek, warzyw. Zero nieużytków. Jadąc samochodem mijaliśmy białe pola  z czarnymi punkcikami, które z daleka wyglądały jak pokryte śniegiem. Te czarne punkciki wzięłam początkowo za ptaki. Okazało się, że to hektary pokryte  białą włókniną, którą przytrzymywały czarne worki wypełnione ziemią. Nie trzeba szukać innych obciążników. Ziemia jest na miejscu. Po paru tygodniach włókniny nie było, a pola były zielone, albo miały charakterystyczne dla uprawy szparag kopce. Na polach ciągle się coś dzieje. Coś się odkrywa, inne rośliny się przykrywa, nad krzewami i niskopiennymi drzewkami rozciąga się siatki chroniące przed gradem. W porze zbiorów plony można kupić w budkach, które pojawiają się przy polach. Można też kupić gotowe przetworzone produkty. W większości supermarketów wędliny, sery sprzedawane są tylko paczkowane, ale w mniejszych miejscowościach sklepy miejscowych masarni bogatym asortymentem przewyższają nasze najlepsze delikatesy. Wszystko świeżutkie i pachnące, problem jest tylko z wyborem. Do tego chleb też z lokalnej piekarni. Jako ciekawostka sklepy w Niemczech w soboty są otwarte krócej, a w niedziele w większości  zamknięte z wyjątkiem piekarni. Te w niedzielę do wczesnych godzin popołudniowych oferują świeże pieczywo.  Są lodziarnie, ale nie ma typowych cukierni, a ciastka generalnie są niedobre. Po zjedzeniu paru, wyleczyłam się z ochoty ich kupowania, a nawet patrzenia w tym kierunku. Jedyne co dawało się zjeść to croissanty.



Niemcy uwielbiają wszelkiego rodzaju dekoracje. W ogrodach, na balkonach, oknach, ścianach domu. To tylko niektóre, inne pokazywałam we wcześniejszych postach. Rower jako ozdoba ogrodu, na bagażniku kosz z kwiatami. 

Bardzo często spotyka się takie ptaki, na parapetach, balkonach, pełnią tu one role naturalnego stracha na wróble, jak ktoś chce mieć czystą elewację domu, czy parapet.

Popularne ogrodzenie, kamieni jest pod dostatkiem


Dachy większości domów pokryte wszelkiego rodzaju bateriami słonecznymi. Spotkałam też całe pola, z daleka wyglądające jak tafla jeziora, pokryte bateriami słonecznymi. Energii Niemcy mają w nadmiarze.

Zdecydowanie nie podoba mi się sposób, bardzo popularny w Niemczech i chyba nie spotykany nigdzie indziej, wożenia dzieci w niziutkim wózku przypiętym do roweru. Wydaje mi się to bardzo niebezpieczne no i dziecko, tak nisko usadowione  wdycha wszelkie spaliny.

Tu zdjęcie takiego wózka, niezbyt dokładne, ale głupio mi było robić zdjęcie wprost.




 I jeszcze o miasteczku od którego właściwie zaczęłam, bo ta biblioteka w butce telefonicznej właśnie stamtąd pochodzi i jest to miasteczko w którym mieszkaliśmy. Staufen im Breisgau. Bardzo piękne miasteczko, którego  istnienie zostało poważnie zagrożone na skutek… ekologii. Pod miasteczkiem odkryto gorące źródła, które chciano wykorzystać do ogrzewania. Pomysł może nie był do końca dobrze przemyślany, być może przewidzieć się wszystkiego nie dało. W każdy razie w trakcie wydobywania, gorąca woda zaczęła przenikać do położonych wyżej warstw wapienia, który pęczniejąc zaczął podnosić miasteczko, o 2 cm na miesiąc, a głownie zabytkowe centrum. Wiele domów ma zarysowane ściany, a z wielu ludzie musieli się wyprowadzić. Trwają prace, aby to zjawisko powstrzymać. Zaangażowane są różne firmy o światowej renomie. Zbierane są też datki na ratowanie Staufen


W tych rowkach płynie czysta woda


Zarysowane, zagrożone budynki oznaczone są na czerwono





Nie wiadomo jak długo przetrwa ten dom z pięknymi drzwiami.

Tablica informacyjna  i skarbonka na datki

Stare platany w Staufen, niektóre to pomniki przyrody


I jeszcze jedna ciekawostka, tym razem z Freiburga Araukaria, ale jaka !
Świadczy to też o klimacie. Na pewno zimy nie są zbyt mroźne.



Posadzona w 1964 roku. Rzeźba w tym samym ogrodzie też bardzo mi się spodobała.
I to by było na tyle wspomnień i relacji z wyjazdu do Niemiec.
Na koniec coś do posłuchania :)
romantycze, piosenkarz jak na razie niezmiennie ten sam :)
Kto nie lubi niech nie słucha


ale polecam jeszcze Andrea Berg, Helene Fischer, i Vicky Leandros do znalezienia na You Tube.
tutaj Vicky Leandros - Grczynka śpiewająca po niemiecku, francusku i grecku, teledysk nakręcony w Baden-Baden



Dłuuugi post mi wyszedł, ale pisalam kilka dni :)
Pozdrawiam serdecznie
Anula