niedziela, 27 marca 2011

Nasza Chata pod Wiatrakami XXII

Dwa bałwanki, które przez całą zime stały na oknie poszły spać

Zima minęła i pora na nowe relacje z remontowego frontu, tym bardziej, że dużo się dzieje. Najpierw jednak o dwóch mniej przyjemnych zdarzeniach, czasami nawet śmiesznych, jak się na to patrzy z perspektywy pozytywnego zakończenia.



Tak mniej więcej w połowie zimy nasz piec gazowy wyświetlił Error i przestał grzać. Numer błędu wskazywał na brak zasilania, albo uszkodzenie całego panelu. Mieliśmy szczęście, że akurat nie było mrozów, i że fachowiec miał przyjechać następnego dnia. Na tym jednak nasz szczęście się skończyło. Przyjechał młody Fachowiec, porozglądał się po pomieszczeniu. Interesowało go wszystko tylko nie sam piec, a to że może to wina instalacji, a to że prąd nie taki (nowe podłączenie), chodziło za pewne o to aby na wejściu nie uznać reklamacji. Niestety wszystkie jego zastrzeżenia zostały skutecznie obalone i pozostało zająć się piecem. Fachowiec wymieniał cześć po części, a piec jak nie chodził tak nie chodził. W końcu stwierdził, że musi skontaktować się z serwisem i przyjedzie następnego dnia. W miedzy czasie M sam zaczął szukać usterki, a że naprawa sprzętu elektronicznego nie jest mu obca, posprawdzał wszystkie czujniki i okazało się, że jeden jest uszkodzony. Zadzwonił do Fachowca i delikatnie, żeby nie urazić, zasugerował przyczynę awarii. Diagnoza okazała się trafna, po wymianie czujnika, piec odpalił. Pytanie tylko co by było, gdyby M na takich rzeczach się nie znał. Ostatnio spotkaliśmy się z wieloma przypadkami bardzo ograniczonej wiedzy i kompetencji ludzi, świadczących różnego rodzaju usługi.


Drugi przypadek, może jest śmieszny, ale świadczy o bardzo wysokiej niekompetencji pracowników TP SA, która jako taka też dobrej opinii nie ma. Już w zeszłym roku zgłosiliśmy chęć założenia telefonu stacjonarnego. Nie wiem czy ktoś sprawdzał w ogóle taką możliwość czy nie w każdy razie odpowiedź przyszła odmowna SMS-em. Ponieważ wiemy, że wiele osób zrezygnowało z telefonu stacjonarnego, nawet nasz sąsiad obok, niedawno ponowiliśmy nasze zapytanie. Panowie przyjechali sprawdzili i powiedzieli, że nie ma problemu telefon możemy mieć. Na drugi dzień przyjechał kurier z umową i numerem telefonu. Po prostu błyskawica. Wierzyć nam się nie chciało. No o rzeczywiście szczęście było zbyt duże, aby mogło być prawdziwe. Dwie godziny po otrzymaniu i podpisaniu umowy (kurier jeden egzemplarz zabrał) otrzymaliśmy SMS  informujący, że ....brak możliwości założenia telefonu. Posiadając umowę i ów SMS zastanawialiśmy się co ważniejsze. Mąż wykonał kilkanaście telefonów do BOK TP ciągle trafiając na inną panienkę, ale nikt nie umiał mu wyjaśnić dlaczego otrzymaliśmy umowę skoro brak możliwości założenia telefonu. Przy którymś z kolei telefonie dowiedział się, że wysłano do nas kolejna umowę. Maż zastrzegł, że jeżeli to umowa anulująca tą wcześniejszą to na pewno jej nie podpisze. Przyjechał kurier z umową… taka samą jak poprzednia tylko z innym numerem telefonu. Ostatecznie telefon nam założono jest tylko ciekawe na jaki numer przyjdzie rachunek? A swoja drogą komunikacja SMS-owa poważnej instytucji za jaka się ma TP jest lekceważeniem klienta.Do prac wykończeniowych, bojąc się, że do świąt sami, z dorywczą pomocą, raczej nie zdążymy, najęliśmy miejscową ekipę. Chłopaki przemknęli przez chatę jak burza , pozostawiając po sobie, świeży zapach farby, równiutko ułożone płytki i porządek. Poza tym nie pili, nie palili i nie przeklinali tylko zap.. zasuwali, ale w to pewnie nikt mi nie uwierzy. Okazuje się wśród tylu pseudo fachowców znajdują się też takie wyjątki. Przez niecały tydzień prac zrobione zostały wylewki w 4 pomieszczeniach, ogrzewanie podłogowe, ocieplenie, rygipsy, glazura w WC i założone drzwi do tegoż przybytku. Pozostała do zrobienia łazienka, podłoga w pokoju i pozostałe drzwi w ilości 3 sztuk. Kilka fotek dokumentujących wykonane prace.


Drzwi za którymi znajduje sie WC jeszcze tylko zamontować umywalke i powiesić lustro.



pokój...

łazienka, przygotowana do układania płytek, wylewka jeszcze schnie

Dużo mieliśmy problemów z wyborem drzwi, parapetów, płytek bo wybór jest obecnie ogromny i wszystko ładnie wygląda na ekspozycji, w pewnym momencie zdecydowani byliśmy na zakup drzwi w kolorze złotego dębu, ostatecznie przeważyło to co sprawdzone i to co mieliśmy kiedyś czyli kolor biały. Neutralny, elegancki i pasujący do wszystkiego, Płytki też wybieraliśmy w pastelowych kolorach, nic krzykliwego. Mamy sporo pamiątek, obrazów, które najlepiej będą prezentowały się w takich wnętrzach przynajmniej ja tak to widze.



Można by powiedzieć, że mogliśmy wziąć ekipę wcześniej i dawno zapomnielibyśmy o remoncie. Okazuje się, że nie do końca, jest to prawda. Prace własnymi siłami szły co prawda wolniej, ale był czas na zmianę koncepcji, a ta zmieniała się często. Przy ekipie prace poszły by pewnie w takim tempie, że na zmiany nie byłoby czasu, pozostałaby pierwsza koncepcja, która z obecną ma niewiele wspólnego.
Na razie tyle, wkrótce c.d.
Z remontowego frontu
Anula


Jeden czuwa, aby spać mógł drugi


Zaproszona do zabawy

Jakiś czas temu Grasza44 zaprosiła mnie do zabawy, "Jaka jestem?"  czyli aby zdradzić swoje tajemnice, o których to, nie było dotychczas napisane w blogu. Ciężko będzie bo pisząc blog jakąś część siebie odkryłam przed innymi, a wszystkiego ujawnić bym nie chciała, ale spróbuję :))


1. Nie lubię codziennego gotowania, natomiast przygotowanie przyjęcia czy eleganckiej kolacji sprawia mi przyjemność.  Niestety ostatnio wiekszość dnia spędzam w kuchni. Najpierw jedzenie dla kotków,  kawa plus cos słodkiego dla ekipy remontowej (4 osoby), potem śniadanie dla nas, do 12.oo coś do przekąszenia dla ekipy, ostatnio lepiłam 100 pierogów, koło pierwszej my pijemy kawę, potem coś dla kotów i około 16.oo obiad dla nas, czasami jeszcze jedna kawa dla ekipy no i trzeba pomysleć o jakieś kolacji dla nas uff jak ja tego nie lubię.


2. Podobnie ze sprzątaniem, jak sprzątać to generalnie, dlatego bardzo się cieszę na zbliżającą się przeprowadzkę do całkiem nowej połówki chaty, która co tu dużo mówić nie wygląda już jak chata, przynajmniej w środku. Ustawianie mebli, wieszanie zasłon, obrazów, a może po prostu lubię się urządzać w nowym miejscu.


3. Uwielbiam przemeblowania! Nawet przestawienie niewielkiej szafki, daje mi dużo satysfakcji. Oczywiście zawsze nowa aranżacja jest lepsza, choćby po kilku przestawieniach szafka wróciła na swoje dawne miejsce.


4. Z reguły jestem bardzo łatwowierna, ale jeśli okaże się, że osoba obdarzona moim zaufaniem wpuszcza mnie w kanał, to tracę do niej zaufanie, choćby chodziło o sprawę banalną.


5. Cieszy mnie bardzo jeśli mogę komuś pomóc, coś doradzić.


6. Nie lubię nigdzie wyjeżdżać (mam na myśli trochę dalsze wyjazdy), typowa domatorka, chociaż jak już gdzieś się wybiorę to zwykle jestem zadowolona.


7. Mam prawo jazdy i …. nie jeżdżę, to chyba nie tylko mój problem, dwa razy już zaczynałam i jeździłam jakiś rok – dwa. Potem kilkuletnia przerwa. Teraz znów była długa przerwa może kolej na trzeci raz?



No i to by było na tyle, żeby nie powiedzieć za dużo. Chociaż nie, jeszcze jedno!


8. Nie lubię zabaw typu podaj dalej czyli łańcuszków. Nigdy nie przekazałam dalej żadnego łańcuszka-zabawy, więc bardzo proszę nie wciągać mnie w te zabawy bo na pewno utkną na mnie. W tej zabawie wzięłam udział… bo nie było obowiązku wyznaczyć kolejnych 10 osób. Dziękuję Graszko, że tak to potraktowałaś. Dlatego też nikogo nie wyznaczam do jej kontynuowania chociaż byłoby mi miło jeśli Maria zechciałaby wyjawić jakieś swoje tajemnice , myślałam o Ameli, ale już została zaproszona przez Graszke. Jeśli ktoś z osób mnie odwiedzających  będzie chętny wziąć udział w tej zabawie to proszę czuć się zaproszonym :).

Pozdrawiam serdecznie i wiosennie
Anula



piątek, 11 marca 2011

Kogel Mogel czyli o wszystkim


Długo mnie tu nie było, niestety jakieś wredne przeziębienie wykluczyło mnie z wszelkich działań na ponad tydzień. Leżąc i patrząc bezmyślnie raz w sufit raz w telewizor, bo na nic innego nie miałam ochoty, jeszcze raz utwierdziłam się w przekonaniu, że nasza telewizja jest beznadziejna, a programy tak strasznie durne, że aż boli. Jedyne co dało się oglądać to jakieś stare kreskówki dla dzieci. Nawet z prognozy pogody można zrobić coś czego nie da się oglądać głównie za sprawą osoby prezentującej, która usilnie stara się zainteresować sobą, a nie tym o czym mówi.



-*-


Na wielu blogach, które lubię i czytam ostatnio na topie są kozy. Ja pewnie kóz hodować nie będę, chociaż nigdy nie należy mówić nigdy, ale z dziecięcych lat pamiętam kilka historii związanych z kozami właśnie, a jedna dotyczyła mnie osobiście. Byłam wtedy zupełnie malą dziewczynką, ale na tyle duża, że można mnie było wysłać do pobliskiego kiosku po masło, co moja mama zrobiła. Wręczając mi takie oto 20 zł. (zdjęcie z zasobów internetu).


W drodze do kiosku mijało się łąkę na której pasły się kozy. Kozy to zwierzęta bardzo towarzyskie, więc zboczyłam z drogi, aby je pogłaskać. Miałam w ręku owe 20 zł i zaczęłam sobie nim wymachiwać. Koza doskoczyła i w mgnieniu oka 20 zł znikło w jej pysku. Cóż było robić, wróciłam do domu bez masła i bez pieniędzy, jakąś karę pewnie dostałam, ale nie pamiętam już jaką. W każdym razie przez całe życie towarzyszy mi ta historia i przy większych czy mniejszych uroczystościach rodzinnych zawsze ktoś mówił „ A pamiętacie jak to Hance koza 20 zł zjadła?” (bo niektórzy w rodzinie właśnie Hanka na mnie mówią).
Druga historia, znana z opowiadań, dotyczy mojej Babci i jej kozy. Babcia miała kiedyś kozę i ta koza wszędzie za nią chodziła, nawet do sklepu. Pewnego razu zachorowała i trzeba było iść po jakieś lekarstwa, które kupowało się wtedy w Aptece, a nie jak obecnie u weterynarza. Było już późno i wykupić receptę poszedł wujek. Kolejka była spora, ale wujek coś tam powiedział, że lek pilnie potrzebny dla chorego no i go życzliwie przepuszczono. Wujek czeka grzecznie na lek, niepewnie rozglądając się na boki, aż tu od okienka słyszy głos „ A ta koza to ile ma lat?”. Nie musze opisywać co było dalej. Wujek najadł się wstydu co niemiara i dostawszy lek czmychnął czym prędzej do domu.

A to kózka naszych znajomych


Na krótko przed moim przeziębieniem dotarła do mnie moja wymarzona Janomka. Nowa maszyna do szycia. Wcześniej nawet nie wiedziałam, że takie maszyny istnieją. Świat maszyn jaki się wokół mnie obracał to głównie maszyny Łucznik i Singer. No i jak miałam kupić nową (po dwudziestu kilku latach) pomyślałam właśnie o tych markach wierząc, że co polskie to polskie, no albo niemiecka solidność. Przed zakupem postanowiłam jednak upewnić się na forach internetowych o słuszności swojego wyboru. I co się okazało, że i Łuczniki i Singery to obecnie chińszczyzna, niestety. No i wybór padł na Janome. Maszyna jest nawet za bardzo wypasiona jak na moje potrzeby, chociaż w planie mam szycie patchworków. Rewelacyjne jest automatyczne nawlekanie igły, z tym zawsze jest problem oraz wspaniała szeroka gama ściegów, a także liter. Można wyszywać monogramy.



A to pierwsza rzecz, którą udało mi się uszyć nim choróbsko rozłożyło mnie na łopatki. Taka sobie mała poszewka na jasiek. Uszyta z apaszki i polarku.







-*-


Chyba jak skończy się remont będzie mi brakowało pakowania i rozpakowywania. Znów musiałam spakować cześć rzeczy, głównie dekoracyjnych, żeby ich bez końca nie przestawiać. Przedtem je zostawiłam bo chciałam żeby nawet w prowizorycznych warunkach było jakoś przytulnie. Jednak zbliżający się remont kuchni wymusił na mnie konieczność zapakowania kolejnych rzeczy, nawet w trosce by się nie uszkodziły. Przy okazji zrobiłam im zdjęcia.



Szklany samochód ma ponad 50 lat. Pucharki przywiezione przez córkę ze Szwecji. Są gliniano-ceramiczne. Pudełko po herbacie nie bardzo stare, ale dość oryginalne.

-*-
Na koniec opiszę historię, która spędziła nam sen z powiek na wiele godzin. Otóż parę dni temu nasz kot Kacper wpadł do domu i nie jak zwykle prosto do kuchni, gdzie są miski z jedzeniem tylko do pokoju pod stół. Mąż zdążył krzyknąć „on jest cały mokry!”. Nie dość, że cały mokry, z wyjątkiem łba, cały był brudny i śmierdzący! Zanim to do mnie dotarło chwyciłam go i wyniosłam do kuchni. Tam się okazało, że musiał wpaść do ustępu, bo nie była to ani fosa ani nawet szambo, coś znacznie gorszego! Zawsze wydawało mi się, że kot takie miejsca omija, ale może pognał za myszą. Zajęcia mieliśmy na dobre dwie godziny. Najpierw dokładna kilkakrotna kąpiel kota, nawet nie protestował. Chyba nigdy nie widziałam tak wdzięcznego spojrzenia kociego J. Potem mycie podłóg i generalnie wietrzenie domu. Na koniec pozapalaliśmy kadzidełka i usiedliśmy, była 3 nad ranem, a mieliśmy iść wcześniej spać. Okazuje się , że na wsi czyha na kota jeszcze więcej niebezpieczeństw niż w mieście, tyle, że przecież w większości los kota mało kogo obchodzi. Jak opowiadałam historię sąsiadce, patrzyła na mnie z niedowierzeniem, tyle zachodu ze zwykłym dachowcem, przecież by się wylizał. Pewnie na -10 stopnowym mrozie, na pewno. W każdym razie Kacper przykrego zdarzenia nie odchorował, ale mam nadzieję, że będzie to miejsce omijał z daleka.
-*-
A już tak zupełnie na zakończenie 2 zdjęcia - wspomnienie z dzieciństwa.

 




Moja Niania Marta ze mną oraz wózek mojego dzieciństwa no i mała Ania w nim.



Serdeczności dla Wszystkich


Anula




PS. W następnym poście najprawdopodobniej relacja z remontu bo zaczyna się coś dziać.