poniedziałek, 25 lipca 2011

Nasza Chata pod Wiatrakami XXIV

Remontu ciąg dalszy i przetwory


Nie robię dużo przetworów, ale są rzeczy, które obowiązkowo muszą znaleźć się w piwniczce. Są nimi galaretki z czarnych porzeczek i agrestu, tarte jabłka na szarlotkę, marmoladka z jabłek i kiszone ogórki.

Galaretki z porzeczek i agrestu już są w piwnicy.  W tym roku zapowiada się, że ogórki będę miała swoje. Również ilość zawiązanych pomidorów zachęca do zrobienia przecieru czy sosu pomidorowego, chyba że deszczowa pogoda, jaką ostatnio mamy,  spowoduje ich psucie :(.

Dziwi mnie bardzo, że na nasze rodzime owoce nie ma popytu. Czarne porzeczki o tak niepowtarzalnym smaku i aromacie, agrest, opadają nie zbierane, o białej słodkiej porzeczce niektórzy nawet nie słyszeli jak i o porzeczko-agreście, którego duże czarne owoce z jaśniejszym niż czarna porzeczka środkiem, rosną na krzakach bez kolców. Mamy kolorowe maliny od żółtej poprzez czerwoną do czarnej, które można kupić lokalnie na bazarkach, ale nie w sklepach. Czarną jeżynę, dziko rosnącą przy rowach zbierałam kiedyś kłując się niemiłosiernie. Dzisiaj są odmiany bezkolcowe, równie smaczne i dużo większe, ale też mało popularne na naszych stołach. Półki w sklepach uginają się od owoców południowych i w tym przypadku jak najbardziej na miejscu jest powiedzenie „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Od początku sezonu zajadaliśmy się najpierw własnymi truskawkami z dodatkiem poziomek, potem idealny na upały był napój z czarnej porzeczki lub z agrestu, zimny z lodówki pychota. Teraz przyszedł czas na borówkę, która choć nie nasza rodowita, jednak dobrze się u nas zaaklimatyzowała się. Może nie ma takiego aromatu jak leśne jagody, ale też nie trzeba po nią daleko chodzić. Marzy mi się jeszcze w ogródku jeżyna i żurawina.

Remonty przynoszą zwykle różne niespodzianki. Zwykle niezbyt przyjemne. Chcieliśmy rozebrać kuchnię pozostawiając komin, niestety okazało się że był on bardzo mocno powiązany z piecem chlebowym. Praktycznie stał na nim. Tak więc chwilowo nasza chata pozbawiona została charakterystycznego dla wszystkich domów elementu na dachu czyli komina. Z dachu wystaje jedynie rura od ogrzewania gazowego. Pozostałe kominy wentylacyjne kończą się na razie na strychu. Jak mówi przysłowie „Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło”. Rozbierając piec i komin okazało się, że był on w kiepskim stanie, pozyskaliśmy sporo ładnego kamienia do wykorzystania w ogrodzie, a komin w tym miejscu co był i tak nam zawadzał.


Piec…

...i miejsce po piecu 


Całe pomieszczenie, bez ścianki oddzielającej przedpokój od kuchni

Po prawej stronie część już po remoncie, po lewej (dwa pokoje) przed

Środek czyli można powiedzieć serce domu w remoncie. Tak więc mamy 3 światy! Sufit, tynki ze ścian, oraz podłogi zostały usunięte. Trzeba było też usunąć sporo ziemi i w to miejsce poszedł gruz i cegły. W sobotę planujemy pierwszą wylewkę. Widoczna na powyższej fotce ścianka od cegieł w kierunku drzwi również będzie usunięta – łącznie z drzwiami. Powstanie duże pomieszczenie w kształcie litery L przyszła kuchnia z holem, rozdzielone jakaś ażurową ścianko-półką. Koncepcja jeszcze powstaje.
Fragmenty starego sufitu po odpadnięciu tynku


I ścian. Na górze trzcina przymocowana drutami, na ścianach przybite cienkie patyczki, na to dawało się tynk.
Belki w korytarzu były malowane bezpośrednio
w różny sposób

Można powiedzieć, że chata została postawiona porządnie, natomiast to co zrobiono z nią potem, przez dziesiątki lat to już było łatanie, utykanie, doklejanie i inna radosna twórczość nie mająca nic wspólnego z solidnościa, pomijajac juz estetykę.

Trudny okres remontowo-deszczowy umilają nam, choć na chwilę, zakwitłe róże

i dorodna juka

Deszczom nie daje się też wdzięczna pysznogłówka (monarda)
I jeszcze jedna informacja. Bardzo dziękuję Bożence z  Chatomanii   za umieszczenie mojego blogu wśród nominowanej 16-ki blogów J. Jest mi z tego powodu bardzo miło, a ponieważ o sobie już kiedyś pisałam, myślę że nie weźmie mi  tego za złe że nie będę się powtarzać J. Niestety nie mogę umieścić komentarza w Twoim blogu Bożenko z przyczyn mi nieznanych, o których pisałam w poprzednim poście. Nie jest to wina przeglądarki i nie dotyczy wszystkich blogów i mam nadzieje, że to problem Googli który wkrótce znikne.
I już zupełnie na koniec mój przepis na galaretki z porzeczek lub agrestu. Bez wody i żelfixów, tylko owoce i cukier.
Z opłukanych owoców usuwam ogonki, z agrestu również końcówki.Owoce wkładam do garnka i rozgniatam, tak żeby puściły jak najwięcej soku. Podgrzewam, następnie przecieram przez gęste sitko. Ważę uzyskany przecier dodjąc tyle cukru ile ważą przetarte owoce. Jeśli owoce są bardzo słodkie można dać troszke mniej cukru, ale nie mniej niż 80 dkg na 1 kg przecieru. Podgrzewam przecier, mieszając, musi być bardzo gorący ale nie gotujący. Prosty sposób czy galaretka jest gotowa - spuszczona na talerzyk kropla nie toczy się tylko zastyga. Galaretke wlewamy do wyparzonych i nagrzanych w piekarniku słoików, po brzeg. Zakręcamy wyparzonymi, suchymi zakrętkami, odwracamy słoiczki, przykrywamy kocem i zostawiamy na parę godzin. Na koniec sprawdzamy czy słoiczki sie zamkneły, zakrętki powinny być lekko wklęsłe. W tym roku na galaretki już za późno, ale przepis moze się przyda :)
Używam tych galaretek do przekładania ciast, do naleśników, bułeczek drożdzowych i omletów. 
Z deszczowego Podkarpacia
Anula
 
Na deszczowe lato polecam  Ferenc Mate - Wzgórza Toskanii, Winnica w Toskanii i Mądrości Toskanii oraz Sekretny język kwiatów - Vanessy Diffenbaugh

środa, 6 lipca 2011

Wagonowe Wczasy na Bocznicy :)

Tak właśnie spędzałam wakacje całe 40! lat temu w roku 1971. I nie były to wczasy wagonowe stacjonarne, ale wczasy z przemieszczaniem się z miejscowości do miejscowości. Naszym „Domem Wczasowym” był wagon specjalnie przystosowany do to takich celów. Zawierał WC, kuchenkę, przedziały – sypialnie z piętrowymi łóżkami i salonik na całą szerokość wagonu gdzie był stół otoczony kanapami do siedzenia. Był też jeszcze jeden wagon – Wystawowy! Celem takiego zestawu wagonów było stanie na bocznicy i zachęcanie przechodzących, poprzez wystawione na zewnątrz tablice, do oglądania wystawy. Tematem ówczesnej wystawy były dość wstydliwe choroby. Być może był to jakiś wspólny pomysł PKP i Służby Zdrowia, która wtedy była zróżnicowana m.in. na kolejową i zwykłą. Pamiętam, że były apteki i przychodnie kolejowe. Przy Sali wystawowej, zajmującej prawie cały wagon było malutkie pomieszczenie, gdzie była szafa grająca z której lecące przeboje miały dodatkowo zachęcać do odwiedzenia wagonu wystawowego.

Wczasy w takim wagonie, nie były dostępne dla ogółu, a jedynie dla najbliższych osób kierownika takiego pociągu i jego zastępcy, a także pracowników kolei i ich rodzin. Mieliśmy to szczęście, że mieszkaliśmy w mieście, które koleją stało, a wśród rodziny i znajomych nie brakowało osób zatrudnionych w PKP. Jeden z moich dziadków był elektrykiem na kolei, drugi był maszynistą i jeździł parowozami jeszcze do polskiego Lwowa. Wujek też był maszynistą, i najczęściej obsługiwał trasy pomiędzy Warszawa, a moim miastem rodzinnym Skierniewicami, stąd często miałam okazję jechać w wagonie służbowym i podglądać pracę maszynisty. A wracając do wczasów wagonowych to w moim rodzinnym domu, jedno z mieszkań wynajmowała rodzina zastępca kierownika takiego pociągu. Dzięki tak bliskim znajomościom moja babcia zwiedziła całą Polskę wyjeżdżając raz, albo dwa razy do roku w podróż z wagonem wystawowym. Ja na takich wczasach byłam raz w roku 1971. Miasta jakie wtedy odwiedziliśmy to Braniewo, Olsztyn, Giżycko i Tolkmicko, tyle w każdym razie pamiętam. Nocą zwykle doczepiano nas do jakiegoś pociągu i następnego dnia budziliśmy w innej miejscowości. Niezapomniane wrażenie. Czasami trzeba było uważać, żeby nie spaść z łóżka, kiedy wagony były przetaczane, aby ostatecznie dołączyć je do pociągu jadącego w kierunku naszego kolejnego celu. Nikomu nie przeszkadzały mało komfortowe warunki, a muszę dodać, że średnia wieku osób z którymi podróżowałam grubo przekraczała 50 lat! W dzień zwiedzaliśmy okolice, wieczorami grywaliśmy w tysiąca. W Braniewie zwiedziliśmy najmniejsze w Polsce ( a może i na świecie) ZOO, istnieje do dzisiaj i mam nadzieje, że obecnie warunki dla zwierząt są tam lepsze bo z tamtych lat zapamiętałam bardzo małe wybiegi i pomieszczenia dla zwierząt. Z Tolkmicka był tylko rzut beretem do Krynicy Morskiej, gdzie popłynęliśmy niewielkim stateczkiem. Były to na pewno jedne z najbardziej nietypowych wakacji, często wspominane z sentymentem. Niestety nie posiadam zdjęć przedstawiających wagon, którym podróżowaliśmy. Górne zdjęcie ściągnięte z Internetu, poniżej parę zdjęć czarno-białych pamiątka z Wczasów Wagonowych.
Autorka blogu sama :) 
i w towarzystwie:). Obok mnie sąsiadka Babci, jej mąż i najstarsza uczestniczka wczasów
I tak sobie myślę, że może takie wczasy w obecnych czasach też miały by sens. Torów kolejowych mamy pod dostatkiem, przystosowanie wagonów mogłoby się szybko zwrócić, jechał by nie jeden wagon a powiedzmy kilkanaście, dla wygody z wagonem restauracyjnym, może udałoby się też rozwiązać problem z „zaparkowaniem” na ciekawej i nie odludnej bocznicy. Dla kogoś, kto nie lubi wczasów w jednym miejscu i naszych mówiąc delikatnie niezbyt dobrych dróg rozwiązanie idealne, a i nasze koleje może by wyszły z dołka :)

Serdecznie pozdrawiam Wszystkich pracujących i leniuchujących :)

PS. Przepraszam Wszystkich, którym chciałabym zamieścić komentarz, a nie mogę!!! Podobno nie tylko ja tak mam, ale nie bardzo wiem jak ten problem rozwiązać. Po napisaniu komentarza jestem odsyłana na stronę logowania, a po zalogowaniu dalej nic, i tak wkoło. I nie jest to wina przeglądarki jak się doczytałam na stronie pomocy Googli,  gdyż sprawdzałam na różnych komputerach z różnymi przeglądarkami. Jeśli ktoś miał taki problem i wie w czym tkwi przyczyna bardzo proszę o info i z góry dziękuję :)