wtorek, 23 grudnia 2014

Święta exclusive – czyli mniej, a wykwintniej.


W ten czas radosny, w ten czas Bożego Narodzenia, stwórzmy miłą atmosferę. Bez pośpiechu, bez gonitwy, za wszystkim, bo musi być, bo tradycja, bo tak trzeba. Zwolnijmy. Gonimy cały rok. Czy i ten przedświąteczny czas mamy spędzić tylko, na zakupach,  przy garnkach i na sprzątaniu, aby potem w święta nie móc się nawet cieszyć przyrządzonymi potrawami, stroikami, prezentami  bo marzy nam się tylko zlec na kanapie. Nie pieczmy 10 ciast. Niech będzie jedno wykwintne. Dodatkowym deserem mogą być lody z bitą śmietaną i owocami lub po prostu owoce. Przy choince będą smakować wybornie. Potraw też nie musi być dużo, wystarczy kilka,  których zrobienie sprawi nam przyjemność. Podarujmy sobie odrobinę luksusu i niech to będą święta, które będziemy mile wspominać przez cały rok.
Wszystkiego dobrego!


PS.
Supermarkety w tym roku proponują nam towary z różnych stron świata , często w wersji exclusive i warto z tej oferty skorzystać, aby uczynić święta jeszcze bardziej wyjątkowe, bez specjalnego wysiłku. Patera z różnymi owocami, które pojawiły się na półkach supermarketów, na pewno wzbogaci wygląd naszego wigilijnego i świątecznego stołu, a owoce, których może jeszcze nie próbowaliśmy, będą dodatkową atrakcją. Wybór wykwintnych serów jest też spory. Talerz z różnymi serami,  do tego żurawina i małe kromki ciemnego chleba to też nie banalna przekąska. Tradycyjny kompot wigilijny możemy wzbogacić egzotycznymi owocami  jak figi, daktyle, miechunka czy liczi. W zeszłym roku tyle się mówiło o zakazie sprzedaży żywego karpia. W tym roku zupełnie o tym zapomniano. W radiowych reklamach co chwile słyszę gdzie można kupić żywego karpia . Karpie szamoczą  się w plastikowych torbach, aby potem  wyzionąć ducha w jakieś wannie lub misce. Nic w sprawie karpia się nie zmieniło. Trudno walczyć z tradycją, choćby to była zła tradycja. Od lat nie kupuję żywego karpia, zastępuje  go łososiem, halibutem  lub inną mniej ościstą rybą. Gotową, tylko usmażyć.  Barszczyk czerwony, na własnym kwasie buraczanym, to obowiązkowe wigilijne danie, ale w tym roku nie będzie tradycyjnych uszek ale Tortellini z grzybami. Natomiast kapusty (z grochem i z grzybami) czekają tylko na rozmrożenie, tak jak pierogi. Zrobiłam je dużo wcześniej.  Na słodko być może zrobię na wigilię placuszki z dyni. Mam też upieczony „góralski przekładaniec” . Ciasto piecze się kilka dni przed świętami, aby „doszło”. Są to cztery cienkie placki o smaku piernikowym przekładane kremem na bazie kaszy manny oraz dżemem. Użyłam dżemu figowego (exclusive) i jabłkowo- mirabelkowego – z własnej produkcji. A w pierwszy i drugi dzień świąt. W większości dojada się to co zostało z wigilii, a więc pierogi, kapusty, barszczyk do tego jakieś wędliny, można skorzystać z bogatej oferty szynek długo dojrzewających,  coś upiec aby było na zimno, a w razie potrzeby na ciepło,  sałatka warzywna  i .. no i ileż można w końcu zjeść. Lepiej mniej, a wykwintniej.




czwartek, 11 grudnia 2014

Zapobiegliwa jak wiewiórka

Zdjęcie zrobione w Iwoniczu Zdroju przez siostrę mojej koleżanki

Podobnie jak ta wiewiórka jestem w tym roku bardzo zapobiegliwa, jeśli chodzi o robienie zapasów właśnie. Nigdy moja piwnica nie była tak obficie zapełniona, a szuflady  zamrażalnika ledwo się zamykają. Może to zapowiedź ciężkiej zimy, o czym ja jeszcze nie wiem, ale przeczuwa to moje  wewnętrzne ja,  7 zmysł, który karze mi zapełniać piwnicę i lodówkę po brzegi.  Brakuje tylko wędzonych szynek wiszących u powały jak to dawniej bywało.
O nalewce z pigwy już pisałam.
 Nie cały sok poszedł na nalewkę, część zostało do herbaty. Do owoców, które pozostały po nalewce dodałam jeszcze trochę cukru, dolałam wody, przełożyłam do słoiczków i zapasteryzowałam. Będą na poncz, albo na rozgrzewającą herbatkę z "prądem" :).
 Maliny zbierałam przez cały sezon i mroziłam, a potem zrobiłam sok i mus który, można będzie wykorzystać do naleśników albo gofrów. Wcześniej zrobiłam ulubioną galaretkę z czarnych porzeczek i agrestu. 

U pana, który sprzedaje "Obwoźnie " warzywa zamówiłam dynie i otrzymałam dużą 8 kg.


 Po wyjęciu pestek część dyni wyskrobałam łyżką, zmiksowałam i zamroziłam. Jak już ciężko było skrobać pokroiłam na kawałki, położyłam na blasze i włożyłam na godzinę do piekarnika.  Potem odkroiłam  skórkę, zmiksowałam, przełożyłam do słoiczków i zapasteryzowałam. Mam też kilka słoików soku z jabłek i selera naciowego w słoikach.  O ogórkach robionych na różne sposoby, buraczkach i sałatkach nie wspomnę. Zapleciony w warkocze wisi czosnek, są ziemniaki, jest cebula, selerom w skrzynce z piaskiem jeszcze zielenią się główki, a wokół rozchodzi się zapach przechowywanych w piwnicy jabłek - "prezent od Putina" - jak powiedział sąsiad wręczając mi pokaźnych rozmiarów karton wypełniony pięknymi jabłkami. Jabłka rozdawano w tym roku w wielu miejscowościach. I dobrze. Ktoś pomyślał i jabłka się nie zmarnowały.



Do  zamrażalniku ciężko mi coś wcisnąć bo jest tam zamrożona borówka, bób, fasolka, dynia, liście kapusty na gołąbki i  warzywa w porcjach na zupę. W orzechy jak wiewiórka na zdjęciu też jestem zaopatrzona dzięki szczodrości sąsiadek. Fakt, trzeba się było trochę natrudzić, żeby to wszystko zgromadzić, przygotować, przetworzyć, ale za to w zimie będzie czas na leniuchowanie, czytanie i robótki. 

Miłego dnia

poniedziałek, 17 listopada 2014

Zdrowy miks


Od wiosny, kiedy w ogrodzie zaczął się zielenić szczypiorek, potem pojawiła się rukola i rzodkiewka robiłam raz na dwa- trzy dni taki miks. Używałam go głównie do twarożku, ale także do pomidorów, jajek albo po prosu na chleb z masłem. Niezbędne do tego były mi dwa przedmioty. 

Blender i mała wirówka ( nie wiem ja się to urządzenie tak naprawdę nazywa w każdym razie służy do odwirowywania wody z warzyw).

Miksy jakie robiłam to głownie z czosnku, cebulki, szczypiorku, rzodkiewki i rukoli. Czasem dodawałam oliwki, czasem natkę selera. Można dodać pestki z dyni. Do zmiksowanej prawie na pastę mieszanki dodawałam olej w większości pozostały ze słoiczka po czerwonych suszonych pomidorach, albo oliwę z oliwek. Czasami młode rzodkiewki dawałam z listkami.

i inne przykłady wykorzystania zdrowego mixu.

na kanapki z białym serem lub z masłem
na kulki serowe


do jajek

do pomidorów, tu z ogórkiem małosolnym

Doskonały jest też do łososia, albo do śledzika.

Oliwa lub inny dobry olej i odrobina soli.
Miks możemy  przechowywać w lodówce w słoiczku 2-3 dni. 
Możemy go robić przez całą zimę,  wykorzystując cebulkę, szczypiorek (warto posadzić cebulki w doniczce, albo kupić doniczkę szczypiorku) czosnek, oliwki. Można dodać ogórka kiszonego lub konserwowego. Jak ktoś lubi może dodawać inne zioła hodowane przez zimę na parapecie okiennym, a także kiełki gotowe lub wyhodowane samemu. Mój ulubiony zestaw to czosnek, cebulka, czarna oliwka, szczypiorek, cebulka, rukola, kiełki rzodkiewki  plus oliwa ze słoiczka z suszonymi pomidorami. Na parapecie hoduję pietruszkę, rukolę, szczypiorek i tymianek które też urozmaicają ubogie w witaminy potrawy przygotowywane zimą i są dużo lepsze, nie mówiąc już, że sporo tańsze od tych z supermarketów. 

A dlaczego miks, a nie drobno pokrojone warzywa. Połączone, zmiksowane składniki dają zupełnie inny smak niż najdrobniej pokrojone i wymieszane. Miks może służyć do wielu potraw i przechowywać go można kilka dni. Takie są jego zalety. A jak smakuje ? No cóż zachęcam do zrobienia i spróbowania, a może zadomowi się w waszych jadłospisach na stałe. 
Pozdrawiam serdecznie
Anula
  





piątek, 24 października 2014

Klimaty Chaty

Jeszcze jesień złoci się w wazonie,


Ale na zewnątrz powiało chłodem.

Ponure dni ożywia czerwień miechunki wiszącej na ścianie.


W słojach owoce pigwowca na nalewkę i sok.
W tym roku zamówiłam 6 kg przez internet. Niestety w okolicy nie było, a na w swoją w ogrodzie będę musiała jeszcze poczekać. Posadzone mam dwa krzaki pigwowca i drzewko pigwy, ale dopiero w tym roku.


I takie tam, klimaty w chacie, 

pamiątkowa waga... maselnica jako stojak pod kwiatek... słoik z korkami...


lato w słoiku, czyli pestki po wiśniach i śliwkach...
buteleczka wykopana w ogrodzie,





Miłego, ciepłego weekendu :)
Anula



wtorek, 14 października 2014

Dzień muzeów - Krosno


Gród Krosno - Muzeum Podkarpackie

Zwykle jest noc muzeów, ale w moim przypadku był to dzień muzeów. Dzień muzeów Krosna.  Wstyd powiedzieć, ale mieszkając ponad 10 lat w okolicach Krosna, a i jakiś czas w samym Krośnie w żadnym muzeum nie byłam, choć wielokrotnie sobie obiecywałam. Inna sprawa, że nie jestem zwolenniczką chodzenia po muzeach. Bardziej interesuje mnie oglądanie ciekawych obiektów, budowli, pomników przyrody i wystaw tematycznych. Tak się złożyło, że moja koleżanka wraz z siostrą przebywały w sanatorium w Iwoniczu, a że są fankami zwiedzania i podróży chciały oczywiście zobaczyć Krosno i jego zabytki. Podjęłam się roli przewodnika i w ten sposób powstał dzień muzeów. Zaczęłyśmy od Muzeum Rzemiosła, które mieści się w budynku, gdzie w 1890 r. znalazła swoją siedzibę Pierwsza Krajowa Fabryka Zegarów Wieżowych założona i prowadzona przez Michała Mięsowicza.

Zegar na froncie budynku
i mechanizm zegara, który już wewnątrz budynku jest opuszczany celem ustawienia i konserwacji.

 Więcej na ten temat można przeczytać tutaj . W muzeum znajdują się m.in. eksponaty związane z tkactwem, krawiectwem, modniarstwem , zegarmistrzostwem, szewstwem oraz  gabinet fryzjerski z lat 20-tych XX wieku z pełnym wyposażeniem. Niestety nie mam zdjęcia pokazującego ów gabinet, który niektórym mógłby się nawet kojarzyć z gabinetem tortur. Co też ówczesne panie musiały wycierpieć aby mieć piękne misterne fryzury.
Można podziwiać kunszt wykonania dawnych przedmiotów i często zastanawiać się do czego też one mogły służyć. Pan przewodnik pokazał nam np. nożyczki z pojemniczkiem, które służyły do obcinania świecom knotów.

 Wózek ze skrytką  szczególnie przypadł mi do gustu.
Następnym punktem zwiedzania było MuzeumPodkarpackie  znajdujące się tuż obok,  w jednym z najokazalszych budynków na terenie starego miasta – Pałacu Biskupim.

Muzeum,  nie bez racji, bo z okolic Krosna pochodził Ignacy Łukasiewicz, chemik, farmaceuta, przedsiębiorca i wynalazca lampy naftowej posiada  największą w Europie kolekcją lamp naftowych. Kolekcja jest naprawdę imponująca, a nie obejmuje wszystkich eksponatów. Około 500 lamp jest prezentowanych na wystawach w innych muzeach jako wystawy czasowe. Muzeum może się również poszczycić pokaźną galerią obrazów, gdzie podziwiać  można obrazy uczniów Jana Matejki – Bergmana, Bieszczada, Daniszewskiego oraz  malarzy powojennych Truskolaskiego,  Olszewskiego i Ekierta.  Na terenie muzeum znajduje się fragment oryginalnego muru warownego z XIV wieku.

Z ciekawostek w muzeum znajduje się Fortepian Pleyela z 1862 r. Na fortepianach tej manufaktury grywał Fryderyk Chopin. Instrument jest w pełni sprawny i w sali gdzie stoi odbywają się kameralne koncerty.

 Inną ciekawostką jest obraz  pędzla Stanisława Bergmana  pt. „Stanisław Oświęcim przy zwłokach Anny Oświęcimówny", znajdujący się zresztą w tej samej sali co słynny fortepian. Z obrazem wiąże się legenda o miłości Stanisława i Anny. Łączyła ich miłość, ale i więzy krwi. Anna była przyrodnią siostrą Stanisława. Stanisław wystąpił do Papieża o zgodę na ślub i ją otrzymał. Serce Anny nie wytrzymało jednak tej radości i Anna zmarła. Zrozpaczony Stanisław wybudował dla niej kaplicę. Wkrótce sam zmarł. Obraz przedstawiający opłakującego zmarłą siostrę i niedoszłą żonę Stanisława jest niezwykły jeszcze pod innym względem. Obchodząc go po linii półkola widzimy jak trumna z Anną od bardzo długiej zmienia się zupełnie krótką, jakby dziecięcą. Robi to niesamowite wrażenie. Pewnie da się to jakoś wytłumaczyć, zastosowaną techniką malarską, perspektywą, ale w tej dziedzinie jestem absolutnym  laikiem więc nie będę snuć domysłów. Wrażenie pozostaje jednak na długo.

 Muzeum organizuje też wystawy czasowe. Niedawno można było oglądać replikę słynnego Wojska terakotowego z Chin.
Do Muzeum Podkarpackiego należy również skansen Karpacka Troja  znajdujący się w Trzcinicy niedaleko Jasła. Można tam podziwiać stare grodziska, wały obronne, rekonstrukcje wioski otomańskiej z początku epoki brązu i słowiańskiej z wczesnego średniowiecza. Zmęczeni zwiedzaniem mogą się posilić w restauracji serwującej posiłki wg receptur naszych pradziadów.
Na terenie skansenu znajduje się wieża widokowa z kilkoma platformami widokowymi z których można podziwiać okolice. Najwyższa usytuowana jest na wysokości 33 m. Nie byłam w Karpackiej Troi, ale jak nadarzy się okazja na pewno pojadę.  Lubię takie klimaty.

Kolejnym punktem zwiedzania było Centrum Dziedzictwa Szkła, a że zwiedza się go grupowo i do wejścia kolejnej grupy do której się zapisałyśmy pozostało nam około godziny spędziłyśmy czas na lodach, pogaduszkach i spacerze po Krośnieńskim rynku.

Centrum Dziedzictwa Szkła powstało niedawno. Jest naprawdę imponujące. Szkoda tylko, że wyroby wielu Krośnieńskich hut szkła można już zobaczyć tylko tu. Wiele hut nie istnieje, a wyroby ich były naprawdę niepowtarzalne i piękne. Niepowtarzalne bo w większości wykonywane ręcznie. Zbiory wyrobów ze szkła są naprawdę imponujące. Zwiedzanie rozpoczyna się od miejsca gdzie wytapia się szkło. Na naszych oczach gorąca masa szklana gnie się  za sprawą zręcznych dłoni można powiedzieć artystów, nie hutników  i przekształca się w przepiękne wyroby.






Byłyśmy świadkiem wykonanie takiej oto szklanej róży

I inne eksponaty, a właściwie tylko namiastka tego co można zobaczyć.





Następnie zobaczyłyśmy techniki malowania szkła, szlifowania i robienia witraży. Był również film o historii hutnictwa szkła na terenie Krosna i okolic. Niewątpliwą atrakcją jest obraz 3D, wykonany przez Ryszarda Paprockiego,  umieszczony na podłodze klatki schodowej skąd ruchome schody prowadzą na krośnieński rynek. Miejsce jet ogólnie dostępne. Nie trzeba kupować biletu, żeby go zobaczyć. Jest to jedyne takie malowidło umieszczone pod dachem.  Tutaj można zobaczyć etapy pracy nad malowidłem. 

Moja koleżanka balansuje na linie :)

Na pewno warte zobaczenia są obrazy wyświetlane na parze wodnej. Technologia nazywa się  LDS. W obraz można „integrować” wkładając w niego rękę, przechodząc przez niego itp.  Niestety będące w grupie dzieci miały zabawę integrując w  pojawiające się obrazy zbyt intensywnie. Uwieńczeniem zwiedzania może być zakup szklanej pamiątki w sklepie usytuowanym przy muzeum. My uwieńczyłyśmy zwiedzanie obiadem we  włoskiej restauracji Ambrozja. Polecam. Smacznie, niezbyt drogo, miła obsługa, chociaż przydałoby się trochę zainwestować w wystrój.

Przejeżdżając przez Krosno warto się zatrzymać, żeby chociaż rzucić okiem na stare miasto, które za sprawą renesansowych sukiennic nazywane bywa "Małym Krakowem" i zrobić sobie zdjęcie na obrazie 3D, a może to zachęci do dalszego zwiedzania :).

PS. Dziękuję siostrze mojej koleżanki, Marysi, za udostępnienie niektórych zamieszczonych na blogu zdjęć. Mnie niestety po zrobieniu paru zdjęć z lampą padła bateria :(. 




sobota, 20 września 2014

Dzisiaj był dziwny dzień

Ostatnio w soboty jeżdżę do Krosna po zakupy. Zwykle około 11,00 ale dzisiaj zdecydowałam się na wcześniejszy wyjazd o 8,00.  Przede wszystkim dlatego, że na popołudnie zapowiadano deszcze. Idąc na przystanek spotkałam pana sołtysa i znów przemknęło mi przez myśl, że chyba w końcu zafunduję mu tabliczkę z napisem sołtys. Bo to przecież nie wstyd.  Jak ja bym była  sołtysem ( jaka jest odmiana żeńska? Sołtyska? ) na pewno tabliczkę bym miała.
Na przystanku spotkałam miłą panią, którą spotkałam parę tygodni temu, też na przystanku. Poprzednio jechała na urodziny wnuczki, teraz na urodziny wnuczka. Przyjemnie, na rozmowie, upłynął czas oczekiwania na bus na przystanku, który przyjemny nie był. Może kiedyś wrzucę jego zdjęcie. Chwalić się naprawdę nie ma czym. Wstydzić i owszem. Przyjechał bus, ten co zwykle, ale kierowca inny, ale bardzo uprzejmy i skądś go znam. Skąd? Nie wiem. Może w padających w Krośnie  PKS-ach jeździł.
Zwykle jak jadę do Krosna mam z góry ustalony plan do jakich sklepów i po co mam się udać. Tak było i tym razem.  Pierwsze więc kroki skierowałam do Pewexu ( tak tu mówi się o szmateksach) . Parę dni temu też byłam na zakupach i w jednym ze szmateksów wpadła mi w oko super bluzeczka  - len i bawełna, kwiatuszki,  marzenie, ale kolejka do kasy była duża i zrezygnowałam bo spóźniłabym się na busa.  Okazało się, że bluzeczka na mnie czekała, w dodatku 50 % taniej. Następnie robiłam zakupy w ulubionym sklepie spożywczym. Przy kasie, płacę kartą  – brak akceptacji. Za drugim razem poszło, widocznie pomyliłam pin. Kolejny sklep jaki był w planie to Lidl i koniecznie zakup croissantów. Zawsze kupuję dwa i zawsze po dotarciu do domu  robię kawę, zwykłą fusiastą i zjadam obydwa posmarowane galaretką porzeczkową. Mogłabym kupić 3, albo 4  i mieć na następny dzień, ale na pewno by nie doczekały dnia następnego, więc tradycyjnie kupuję  dwa. Zresztą najlepsze są świeże.  Dwa, ale nie 20. A właśnie tyle miałam wybite na paragonie.  Stojąc w kolejce do kasy obserwowałam sytuację, kiedy pani kasjerka nabiła komuś 20 budyniów  zamiast 2, a za chwilę mnie spotkało podobne  drobne przeoczenie. W końcu to tylko 0, aż 0. Oczywiście Panie i kasjerka i kierowniczka przepraszały, taki dzień, pośpiech, zmęczenie. Długo mocowały się z kasą, żeby zechciała zrobić zwrot, ale ostatecznie kasa się poddała, a ja otrzymałam zwrot gotówki. Prognoza pogody (mąż zawsze mówi, żebym nie patrzyła na prognozy tylko na niebo) jak zwykle się nie sprawdziła  i deszcz zaczął padać już przed południem. Najpierw leciutko sobie mżył, ale jak już byłam w busie rozpadało się na dobre i nie wyglądało na to, że jak dojadę do celu to przestanie. Oczywiście parasolki ze sobą nie miałam. Właściwie to nie tylko ze sobą ale w ogóle. Od jakiegoś czasu, tzn. od czasu kiedy poprzednią połamał mi doszczętnie wiatr usiłuję sobie zakupić parasolkę, ale żadna nie spodobała mi się na tyle by ją sobie kupić. Teraz byłam zdesperowana na tyle, że gotowa byłam  zakupić parasolkę w kiosku, wszystko jedno jaką, byle tylko dojść do domu i nie przemoknąć do suchej nitki. Wszystko jedno jaką, ale nie fioletową. Niestety tylko takie dwie były w kiosku. Poza tym były jeszcze dziecinne. No więc pozostało albo poczekać, aż deszcz przestanie, albo niestety zmoknąć przemierzając około kilometra drogi dzielącej mnie od przystanku do domu. Dobrze, ze weszłam do tego kiosku, bo w kiosku był miły starszy pan, który zapytał
- „ A dlaczego ma Pani zmoknąć?”
-„Ano dlatego, że mam kawałek drogi do domu i ostatecznie nie mam parasola”.
No i ostatecznie miły Pan podwiózł mnie, nie do krzyżówki, gdzie nasze drogi się rozchodziły, ale pod sam dom. Może kiedyś będę miała okazje zrewanżować za tę niby drobną, ale dla mnie w tym momencie dużą przysługę .  
To był dziwny dzień, a może takie powinny być wszystkie.
I jeszcze na zakończenie.
Kończę czytać „Pod Mocnym Aniołem”  Jerzego Pilcha.  Przeczytałam wszystkie, albo prawie wszystkie książki Jerzego Pilcha i jest jednym z moich ulubionych autorów. Podobno w tej książce, w innych zresztą też, jest sporo z życia autora. Podobno autor ma problemy alkoholowe . Panie Jerzy, nie jest Pan alkoholikiem. Żaden alkoholik nie byłby w stanie na dłuższą metę pić ani gorzkiej żołądkowej, ani tym bardziej brzoskwiniówki.  Naprawdę. Tego nie da się pić na dłuższą metę. Może jak już nie ma nic do wypicia. Może wtedy.

Miłej niedzieli.

poniedziałek, 8 września 2014

Eliksir młodości :)

W tym roku posadziłam w ogródku seler naciowy. Wyrósł bardzo ładnie, chociaż nie ma zbyt grubych łodyżek, takich jak to nieraz widać u selerów naciowych pojawiających się w sprzedaży. Zaczęłam się zastanawiać co ja z tym selerem zrobię bo mam jeszcze posadzony korzeniowy i zwykle jego natkę mrożę, żeby mieć w zimie do zupy. Przypomniało mi się, że gdzieś czytałam że można go wykorzystać do sałatek i dobrze komponuje się z orzechami i majonezem. Poszukałam w internecie i znalazłam przepis na, jak się okazało po zrobieniu i wypiciu napój bogów! Normalnie rewelacja. Szkoda, że tak mało go posadziłam bo około 10 sztuk. Już sam wygląd tego soku zachwyca, a smakuje, wierzcie mi, wybornie. Nigdy bym nie przypuszczała, że warzywo, które przede wszystkim kojarzyło mi się z rosołem no i jeszcze z sałatką warzywną, ale to już raczej seler korzeniowy może zostać wykorzystane do tak smakowitego soku. Wydawało mi się, że zdrowy to ten napój będzie, ale smaczny raczej nie. Co za miłe rozczarowanie.
Najlepiej spróbujcie zrobić go sami :)

Powinno się wziąć pół na pół jabłka i mięsiste łodyżki selera. U mnie jabłek było troszkę więcej, a seler dałam razem z młodymi listkami. Uruchomiłam wysłużoną sokowirówkę Zelmera (niestety dużo potem mycia)  i otrzymałam dwa pucharki soku, od którego dzień podobno zaczynają aktorki Hollywood :). Można  wypróbować z innymi dodatkami np. kiwi, pomarańczą lub marchewką. 

W liściach selera naciowego znajdują się całe bogactwo witamin i składników mineralnych. Witaminy z grupy B, witamina C, dużo wapnia, potasu, cynku oraz fosforu. Właściwości selera wykorzystywane są lecznictwie. Olejek aromatyczny z selera naciowego ma właściwości działające uspokajająco na system nerwowy co udowodnili niemieccy i chińscy naukowcy.

Więc pijmy dla zdrowia !

PS. Żeby nie było, że sama wypiłam dwa pucharki, drugim poczęstowałam sąsiadkę. Podchodziła jak do jeża, ale jak posmakowała to wypiła do dna :).


wtorek, 12 sierpnia 2014

Stary parasol... jak nowy :)


Są takie rzeczy, z którymi ciężko mi się rozstać. Nie mam problemu, żeby oddać przedmioty, które dostałam, ale nie przypadły mi do gustu. Jeśli mogą służyć komuś innemu, niech służą. Szczególny sentyment mam do rzeczy, które pochodzą z mojego rodzinnego domu. Mam dwie stare nocne szafki, poręczny stołeczek, stoliczek, ramę od lustra, starą wagę i trochę jeszcze bibelotów i parasol ogrodowy, który ma lat, nie wiem ile, ale na pewno grubo ponad 50. Przy jakiś porządkach znalazłam go na strychu. Wiele lat sobie tam leżał zapomniany. Nie miał podstawy. Być może był częścią stolika. W każdym razie od początku dolna część była kombinowana. Parasol jak go znalazłam był w kolorze biało - czerwonym i w tym stanie po wypraniu służył jeszcze kilka lat. Kiedyś wiatr wyrwał go z prowizorycznej podstawy i przeturlał po całym podwórku. I nic. Solidna konstrukcja oparta na szkielecie z 10 drutów i 10 rozpórek. Po sprzedaniu rodzinnego domu zabrałam parasol na działkę, którą  miałam w Milanówku. Uszyłam  też nowe pokrycie. Służyło ono do tej pory. To będzie prawie 20 lat! Z tym, że pewnie połowę tego czasu parasol sobie leżakował. Ostatnie lata parasol jednak służy intensywnie cały sezon. Wiatr, deszcz i słońce zrobiły swoje i tak się dziwię, że materiał tyle wytrzymał. Ale pojawiły się już dziurki, a kolor był mocno wypłowiały. Zakupiłam więc dwie lniane zasłony,  z angielskiego materiału, w cenie 4,50 zł za sztukę  i uszyłam nowe pokrycie na parasol. Lubię angielskie materiały. Mają niesamowite wzory i są bardzo dobrej jakości. 

Tak parasol wyglądał ostatnio



Tu już tylko szkielecik :)
przy okazji pomalowałam mu drewniane wykończenie góry.


I w nowej "spódniczce" :)
No bo to prawie jak uszyć spódnicę z 10 klinów, każdy o długości 1 metra.
Parasol ma średnicę około 2 m 

Uszyłam jeszcze dwie poduszeczki, na razie nie miałam więcej gąbki, więc jest wersja de lux dla jednej osoby: pod plecy i pod pupę, albo wersja standard dla 2 osób, tylko pod pupę ;)


Mnie się podoba, tak się romantycznie zrobiło :)