wtorek, 23 lutego 2010

Pieczenie chleba - cenne uwagi


Ten post to przede wszystkim dla stawiających pierwsze kroki w pieczeniu chleba. Wiem, że niektóre moje koleżanki skusiły się już na upieczenie własnego chleba. Zachęciłam do tego też moją siostrę. Chyba coraz więcej jest domowych piekarzy (Piekarek ;)) bo pojawiły się w sklepach różne gatunki mąk typowo chlebowych.

Warto pierwszy chleb upiec z gotowych mieszanek, takie bywają w Lidlu, zwykle się udaje no i na początek się nie zniechęcimy. Ale potem warto zacząć „mieszać” mąki samodzielnie!
Mąki, które powinniśmy mieć:

Mąka pszenna chlebowa (650, 750 lub 850) im wyższa cyfra tym mąka „grubsza” i lepsza do chleba
Mąka pszenna pełnoziarnista (z pełnego przemiału) Lubella (może jest i inna)
Mąka żytnia razowa 2000 ( najlepsza do zrobienia zakwasu)
Mąka żytnia biała (500)
To na początek, ja mam w swoim zestawie jeszcze kilka.

Warto zwrócić uwagę na opisy na torebkach szczególnie jeśli chodzi o mąki razowe. Bo występują mąki z pełnego przemiału i zwykłe razowe. Co producent to inne nazewnictwo. Spotkałam mąkę żytnią razową 2000 i żytnią razową z pełnego przemiału 2000. Różnią się co wyraźnie widać na zdjęciu. Tak samo jest z mąką pszenną razową. Mąki z pełnego przemiału to tak jakby ziarna włożyć do młynka i zmielić, mąka zwykła razowa jest pozbawiona tej najdrobniejszej , a jednocześnie najbardziej wchłaniającej wodę części. Jeśli używa się taka mąkę trzeba dawać mniej wody. Przekonałam się o tym kupując cały czas w sklepie mąkę pszenną razową z pełnego przemiału i kiedy ostatnio kupiłam mąkę pszenną razową w młynie. No to na razie tyle o mąkach.

Mąki żytnie - po lewej razowa 2000, po prawej z pełnego przemiału


Mąki pszenne, po lewej razowa z młyna, po prawej z Lubelli





A teraz prosty przepis na chlebek na drożdżach (używam instant) – zanim zrobimy zakwas
290 g mąki pszennej chlebowej (najlepsza 860 ale może być najczęściej spotykana 650)
130 g maki pszennej razowej z pełnego przemiału (lubella)
¼ łyżeczki drożdży instant
1 i ½ łyżeczki soli
Około 340 g wody (może być pół na pół z mlekiem, maślanką lub jogurtem)

Mieszamy suche składniki (mąka, drożdże, sól) wlać wodę i dobrze wymieszać. Przykryć folią i zostawić na 18 godzin w temperaturze pokojowej. Następnie wyrzucić na posypany mąką blat, można też na obsypaną mąką ściereczkę, uformować prostokąt, złożyć dwa boki do środka i ponownie dwa boki do środka. Uformować bochenek włożyć do foremki do wyrastania (mała tortownica lub keksówka). Starać się składać chleb przez ściereczkę, lub przy pomocy tzw., zbieracza do ciasta. Zrobić to dość szybko. Pozwolić mu urosnąć przez 1,5 godziny, jak trzeba niech różnie dłużej. Piec 15 minut w temperaturze 230 st. C (włączone dolne grzanie) i około 30-35 minut 200 st. C. (grzanie góra, dół), bez termo obiegu.


Życzę udanego pieczenia :)

niedziela, 14 lutego 2010

Dzień Sw. Walentego i urodziny mojej Babci

Moja śp. Babcia miała na imię Walentyna, takie imię sobie przyniosła bo urodziła się właśnie 14 lutego. Imię u nas raczej mało popularne, kiedyś kojarzyło się głównie z radziecką kosmonautką, no ale jak babcia się urodziła, na początku ubiegłego wieku, to o kosmonautach nikt jeszcze nie słyszał, a w kalendarzu tego dnia był tylko Walenty, no a skoro babcia była jednak dziewczynką została Walentyną. Swoją drogą bardzo rzadkie u nas imię, nie spotkałam nikogo więcej o takim imieniu. W Polsce dzień ten jako Święto Zakochanych zaczął być obchodzony w latach 90-tych. Babcia była wtedy już sędziwą panią, ale bardzo cieszyła się z faktu, że dzień jej urodzin stał się tak popularnym dniem – Dniem Zakochanych. Myślę że Św. Walenty na pewno nie byłby zadowolony z obecnej komercjalizacji tego dnia, i okazywania uczuć poprzez obdarowywanie się nic nie znaczącymi serduszkami lub drogimi prezentami, bądź co bądź był to dzień jego śmierci, a właściwie stracenia. Ja serduszka zostawiłabym dla WOŚP-u , a zakochani niech mają swój dzień w maju, kiedy swoje kwiaty rozwija Serduszka Okazała :) . Na okazywanie prawdziwych uczuć jest zresztą czas przez cały rok, a nie tylko jeden dzień. Dla mnie dzień ten zawsze będzie dniem urodzin i imienin niezapomnianej Babci Wali.



czwartek, 11 lutego 2010

Powiedział Bartek, że dziś Tłusty Czwartek



Gdy uderzył wielki dzwon,
Objął w świecie pączek tron.
Król przez wszystkich ukochany,
Piękny, pulchny i rumiany,
W brzuszku wprawdzie miał on dziurę,
Lecz w tej dziurze konfiturę.
Okazale i wspaniale siadł król Pączek na krysztale:
A wokoło jego dworki , wysmukłe , kruche faworki…


J. Mączyński Losy króla pączka

z książki Hanny Szymanderskiej

Polskie Tradycje Świąteczne



Pączek zjedzony Tłusty czwartek zaliczony, ale to niestety nie taki pączek jak pamiętam z czasów kiedy mieszkałam w Warszawie. Pączek od Bliklego, albo z Horteksu, Oblany cieniutkim przeźroczystym lukrem, posypany skórką pomarańczowa, a w środku… prawdziwa twarda marmolada. Pączki były nieduże dobrze zarumienione. No po prostu palce lizać. Nie wiem czy w Warszawie można takie jeszcze dostać, bo parę ładnych lat mnie tam już nie ma, ale wierzę że takie pączki są jeszcze. Już pierwszego roku jak przyjechałam na Podkarpacie szukałam pączków takich jakie pamiętałam z Warszawy, a tu nic tylko wszędzie obsypane cukrem pudrem, który przy pierwszym kęsie ląduje nam na ubraniu, po drugim kęsie rzadka masa” różana” też się tam znajduje. No i po przyjemności jedzenia pączka. Dla mnie to nie ma nic wspólnego z pączkami które pamiętam.
Mówi się że co kraj to obyczaj, a tu nie co kraj, ale i co region. Człowiek ma pewne przyzwyczajenia, więc jak przyjechałam w te regiony to chciałam sobie kupić zwykłego rogala. Wchodzę do piekarni, patrzę jest tyle rogali, no to proszę o jednego ,a pani pyta mnie uprzejmie jakiego z czekoladą, marmoladą, serem i nie wiem z czym jeszcze. Ja mówię że takiego zwykłego bez niczego w środku. A pani na to ze takich to nie ma, znaczy się nie robią w ogóle. Teraz to może bym już sobie sama upiekła, chociaż jeszcze nie próbowałam.

A z Tłustym Czwartkiem wiąże się jeszcze taka śmieszna historia (Grażynka pewnie pamięta – pisze tak bo wiem że tu zagląda, a przy okazji serdecznie pozdrawiam), a mianowicie obchodziliśmy Tłusty Czwartek dwa razy, a to za sprawą kalendarza, który wisiał na ścianie. Patrzymy jest tłusty czwartek zaznaczony w kalendarzu no to się umówiłyśmy kto ma kupić rano pączki, nie pamiętam już czy to byłam ja, ale pamiętam, że w drodze do pracy zdziwił mnie brak kolejek i jakoś mało ludzi niosących pakunki o wiadomej zawartości. Dopiero ktoś w pracy, zdziwiony jak zobaczył te pączki, powiedział nam, że to dopiero w przyszłym tygodniu. Okazało się, ze w kalendarzu był błąd, nie ten jeden jak się później okazało, było np. napisane Dzień Matki i Ojca. No i Tłusty Czwartek mieliśmy dwa razy.

Pozdrawiam i życzę pysznych pączków

Anula



środa, 3 lutego 2010

Kolekcje - słonie


Trochę tych słoni jest, nie wszystkie są moje, większa część to słonie córek, u nas na razie, na przechowaniu, ale dla mnie najbardziej pamiątkowe są dwa jeden czarny z drzewa hebanowego przywieziony przez tatę z Indii (to ten czarny po lewej stronie), drugi jest tylko we wspomnieniach. Tych czarnych słoni było chyba 7 od największego do najmniejszego ten mój to chyba jeden z mniejszych. Drugi to był wielki (ja byłam wtedy mała) słoń dmuchany. Jak byłam mała tata często wyjeżdżał na przeglądy serwisowe ciągników Ursus. Na pytanie co ma przywieźć odpowiedziałam, że wielkiego słonia. Przez kilkadziesiąt lat byłam święcie przekonana, że słoń, którego dostałam tata przywiózł z Indii. O tym że było inaczej dowiedziałam się chyba już po śmierci taty i zupełnie przypadkiem. Otóż słoń ten nie przybył z Indii tylko z warszawskiego PDT –u (Państwowy Dom Towarowy tak to się chyba nazywało), a zakupowi towarzyszyło śmieszne zdarzenie. Tata kupował tego słonia z wujkiem, wujek był wojskowym i miał na sobie mundur. Słonie w sklepie były nie nadmuchane, w związku z czym wujek postanowił nadmuchać słonia. Takie zabawki, żeby się nie skleiły wypełniane były w środku talkiem. No i wujek w trakcie przywracania słoniowi jego prawidłowego wyglądu został tym talkiem cały obsypany. Do tego jak pisałam był w mundurze, no i w tamtych latach, gdyby zauważył go jakiś oficer wyższy rangą mógł mieć nieprzyjemności. Wszystko skończyło się jednak dobrze. A ja przez wiele lat cieszyłam się indyjskim słoniem. I było to dla mnie bardzo ważne, że to z dalekiego i wtedy jeszcze bardziej egzotycznego niż teraz, kraju był ten słoń.

Pozdrawiam ze śnieżnego południa
Anula