sobota, 20 września 2014

Dzisiaj był dziwny dzień

Ostatnio w soboty jeżdżę do Krosna po zakupy. Zwykle około 11,00 ale dzisiaj zdecydowałam się na wcześniejszy wyjazd o 8,00.  Przede wszystkim dlatego, że na popołudnie zapowiadano deszcze. Idąc na przystanek spotkałam pana sołtysa i znów przemknęło mi przez myśl, że chyba w końcu zafunduję mu tabliczkę z napisem sołtys. Bo to przecież nie wstyd.  Jak ja bym była  sołtysem ( jaka jest odmiana żeńska? Sołtyska? ) na pewno tabliczkę bym miała.
Na przystanku spotkałam miłą panią, którą spotkałam parę tygodni temu, też na przystanku. Poprzednio jechała na urodziny wnuczki, teraz na urodziny wnuczka. Przyjemnie, na rozmowie, upłynął czas oczekiwania na bus na przystanku, który przyjemny nie był. Może kiedyś wrzucę jego zdjęcie. Chwalić się naprawdę nie ma czym. Wstydzić i owszem. Przyjechał bus, ten co zwykle, ale kierowca inny, ale bardzo uprzejmy i skądś go znam. Skąd? Nie wiem. Może w padających w Krośnie  PKS-ach jeździł.
Zwykle jak jadę do Krosna mam z góry ustalony plan do jakich sklepów i po co mam się udać. Tak było i tym razem.  Pierwsze więc kroki skierowałam do Pewexu ( tak tu mówi się o szmateksach) . Parę dni temu też byłam na zakupach i w jednym ze szmateksów wpadła mi w oko super bluzeczka  - len i bawełna, kwiatuszki,  marzenie, ale kolejka do kasy była duża i zrezygnowałam bo spóźniłabym się na busa.  Okazało się, że bluzeczka na mnie czekała, w dodatku 50 % taniej. Następnie robiłam zakupy w ulubionym sklepie spożywczym. Przy kasie, płacę kartą  – brak akceptacji. Za drugim razem poszło, widocznie pomyliłam pin. Kolejny sklep jaki był w planie to Lidl i koniecznie zakup croissantów. Zawsze kupuję dwa i zawsze po dotarciu do domu  robię kawę, zwykłą fusiastą i zjadam obydwa posmarowane galaretką porzeczkową. Mogłabym kupić 3, albo 4  i mieć na następny dzień, ale na pewno by nie doczekały dnia następnego, więc tradycyjnie kupuję  dwa. Zresztą najlepsze są świeże.  Dwa, ale nie 20. A właśnie tyle miałam wybite na paragonie.  Stojąc w kolejce do kasy obserwowałam sytuację, kiedy pani kasjerka nabiła komuś 20 budyniów  zamiast 2, a za chwilę mnie spotkało podobne  drobne przeoczenie. W końcu to tylko 0, aż 0. Oczywiście Panie i kasjerka i kierowniczka przepraszały, taki dzień, pośpiech, zmęczenie. Długo mocowały się z kasą, żeby zechciała zrobić zwrot, ale ostatecznie kasa się poddała, a ja otrzymałam zwrot gotówki. Prognoza pogody (mąż zawsze mówi, żebym nie patrzyła na prognozy tylko na niebo) jak zwykle się nie sprawdziła  i deszcz zaczął padać już przed południem. Najpierw leciutko sobie mżył, ale jak już byłam w busie rozpadało się na dobre i nie wyglądało na to, że jak dojadę do celu to przestanie. Oczywiście parasolki ze sobą nie miałam. Właściwie to nie tylko ze sobą ale w ogóle. Od jakiegoś czasu, tzn. od czasu kiedy poprzednią połamał mi doszczętnie wiatr usiłuję sobie zakupić parasolkę, ale żadna nie spodobała mi się na tyle by ją sobie kupić. Teraz byłam zdesperowana na tyle, że gotowa byłam  zakupić parasolkę w kiosku, wszystko jedno jaką, byle tylko dojść do domu i nie przemoknąć do suchej nitki. Wszystko jedno jaką, ale nie fioletową. Niestety tylko takie dwie były w kiosku. Poza tym były jeszcze dziecinne. No więc pozostało albo poczekać, aż deszcz przestanie, albo niestety zmoknąć przemierzając około kilometra drogi dzielącej mnie od przystanku do domu. Dobrze, ze weszłam do tego kiosku, bo w kiosku był miły starszy pan, który zapytał
- „ A dlaczego ma Pani zmoknąć?”
-„Ano dlatego, że mam kawałek drogi do domu i ostatecznie nie mam parasola”.
No i ostatecznie miły Pan podwiózł mnie, nie do krzyżówki, gdzie nasze drogi się rozchodziły, ale pod sam dom. Może kiedyś będę miała okazje zrewanżować za tę niby drobną, ale dla mnie w tym momencie dużą przysługę .  
To był dziwny dzień, a może takie powinny być wszystkie.
I jeszcze na zakończenie.
Kończę czytać „Pod Mocnym Aniołem”  Jerzego Pilcha.  Przeczytałam wszystkie, albo prawie wszystkie książki Jerzego Pilcha i jest jednym z moich ulubionych autorów. Podobno w tej książce, w innych zresztą też, jest sporo z życia autora. Podobno autor ma problemy alkoholowe . Panie Jerzy, nie jest Pan alkoholikiem. Żaden alkoholik nie byłby w stanie na dłuższą metę pić ani gorzkiej żołądkowej, ani tym bardziej brzoskwiniówki.  Naprawdę. Tego nie da się pić na dłuższą metę. Może jak już nie ma nic do wypicia. Może wtedy.

Miłej niedzieli.

Brak komentarzy: