Stała
przy parkingu i każdy mógł tu zostawić swoją książkę, wypożyczyć inną. Budka
nie miała żadnego zamknięcia, każdy miał do niej dostęp. Można było też wrzucić
jakiś datek do umieszczonej w środku skarbonki. Widziałam też w Niemczech
jeżdżące Biblioteki. Podobno u nas też były, kiedyś, dawno. Ja nie
pamiętam. Pomysł uważam super, ale my jesteśmy społeczeństwem, które ma
chyba największy odsetek osób z wyższym wykształceniem i najmniej osób
czytających książki. Jakoś ma się to nijak do siebie, a jednak . Podobno
najwięcej czytają Czesi, z tego co widać Niemcy pewnie też.
Jest
takie przysłowie, że wszędzie dobrze, a najlepiej w domu. Jeśli rozumieć to
dosłownie, to się zgadzam, jeśli w znaczeniu nieco ogólniejszym to chętnie
zamieszkałabym w Niemczech. Lubię niemiecki porządek i nie jest to slogan,
który nie miałaby odbicia w codziennym życiu. Niemcy wypracowali sobie reguły, które ułatwiają życie i których przestrzegają.
Przynajmniej zdecydowana większość przestrzega. U nas to raczej niemożliwe. My
jesteśmy narodem, który uwielbia łamać wszelkie zakazy. Nie lubimy się
podporządkowywać. Prosty przykład. Jest zakaz wypalania traw, a nikt go nie
przestrzega. W Niemczech w ciągu dnia obowiązuje dwugodzinna cisza
i nie można wtedy wykonywać głośnych prac. Nawet kotlety, jak ktoś
zapomniał wcześniej, ubija się wtedy na
czymś miękkim, żeby nie hałasować. Psy i
koty nie trafiają tam pod koła samochodów bo na osiedlach mieszkaniowych,
wsiach, w pobliżu szkół, przedszkoli wyznaczone są strefy od 10 km do 50 km i
nikt nie jedzie szybciej. Nigdy nie spotkałam psa bez właściciela, koty
natomiast bardzo często. Wiadomo, kot albo jest tylko w domu, albo spaceruje
gdzie chce. Na uliczkach pomiędzy domami dzieci spokojnie jeżdżą na rowerkach,
rolkach, grają w piłkę, to samochody muszą na nie uważać.
Większość
Niemców wolne dni i urlopy spędza raczej poza domem. Jak tylko
zaczyna się sezon pojawiają się na drogach campery, specjalne przyczepki
na konie, samochody ciągną za sobą łodzie. Niemcy podróżują. Urlop to niemal
świętość. W wolne dni Niemcy jeśli gdzieś nie wyruszają , nie udają się na
jakiś festyn to pracują w swoich niedużych z reguły ogródkach, nawet w
niedzielę. Nie są to oczywiście głośnie prace, ale takie jak np. sadzenie
kwiatów.
Wioski w Niemczech wyglądają jak małe
miasteczka. Są bardzo skupione, tak jakby brakowało miejsca, a może ziemia jest
po prostu droga. Może szkoda jej na wielkie trawniki, może też szkoda czasu i
pracy na ciągłe koszenie trawy i pielęgnowanie dużego ogrodu przydomowego, kiedy
trzeba zadbać o duże gospodarstwo. Bo gospodarstwa zwykle są bardzo
duże. Tam nie było reformy rolnej. W wioskach położonych w niedalekiej
odległości od miast mieszkają, tak jak i u nas, ludzie ceniący sobie wiejski
spokój, ale dojeżdżający do pracy do większych miast. Zdziwiła nas duża ilość
samochodów stojących na poboczu wzdłuż bocznej drogi. Ile razy przejeżdżaliśmy stały. Nie bardzo
wiedzieliśmy po co akurat w tym miejscu. Sprawa wyjaśniła się niebawem. Do tego
miejsca każdy przyjeżdżał z domu swoim samochodem. W dalszą drogę do pracy
ludzie umawiają się na wspólny przejazd jednym samochodem. Tak samo jest z
podwożeniem dzieci do szkoły. Ileż to razy widziałam, mieszkając jeszcze w Warszawie, i jadąc autobusem do pracy, setki mijających nas samochodów z jedną osobą w środku. W większości jechali z podwarszawskich miejscowości do pracy.
Tam
gdzie byłam ostatnio, w Badenii-Wirtembergii to tereny głównie rolnicze.
Widać to było na każdym kroku. Jak pojechałam do Niemiec był początek kwietnia.
Wielkie pola upraw szparag, winnice, pola truskawek, warzyw. Zero nieużytków.
Jadąc samochodem mijaliśmy białe pola z czarnymi punkcikami, które z
daleka wyglądały jak pokryte śniegiem. Te czarne punkciki wzięłam początkowo za
ptaki. Okazało się, że to hektary pokryte białą włókniną, którą
przytrzymywały czarne worki wypełnione ziemią. Nie trzeba szukać innych
obciążników. Ziemia jest na miejscu. Po paru tygodniach włókniny nie było, a
pola były zielone, albo miały charakterystyczne dla uprawy szparag kopce. Na
polach ciągle się coś dzieje. Coś się odkrywa, inne rośliny się
przykrywa, nad krzewami i niskopiennymi drzewkami rozciąga się siatki chroniące
przed gradem. W porze zbiorów plony można kupić w budkach, które pojawiają się
przy polach. Można też kupić gotowe przetworzone produkty. W większości supermarketów wędliny, sery sprzedawane są tylko paczkowane, ale w mniejszych miejscowościach sklepy miejscowych masarni bogatym asortymentem przewyższają nasze najlepsze delikatesy. Wszystko świeżutkie i pachnące, problem jest tylko z wyborem. Do tego chleb też z lokalnej piekarni. Jako ciekawostka sklepy w Niemczech w soboty są otwarte krócej, a w niedziele w większości zamknięte z wyjątkiem piekarni. Te w niedzielę do wczesnych godzin popołudniowych oferują świeże pieczywo. Są lodziarnie, ale nie ma typowych cukierni, a ciastka generalnie są niedobre. Po zjedzeniu paru, wyleczyłam się z ochoty ich kupowania, a nawet patrzenia w tym kierunku. Jedyne co dawało się zjeść to croissanty.
Niemcy
uwielbiają wszelkiego rodzaju dekoracje. W ogrodach, na balkonach, oknach,
ścianach domu. To tylko niektóre, inne pokazywałam we wcześniejszych postach.
Rower jako ozdoba ogrodu, na bagażniku kosz z kwiatami.
Bardzo
często spotyka się takie ptaki, na parapetach, balkonach, pełnią tu one role
naturalnego stracha na wróble, jak ktoś chce mieć czystą elewację domu, czy
parapet.
Popularne ogrodzenie, kamieni jest pod dostatkiem
Dachy
większości domów pokryte wszelkiego rodzaju bateriami słonecznymi. Spotkałam
też całe pola, z daleka wyglądające jak tafla jeziora, pokryte bateriami
słonecznymi. Energii Niemcy mają w nadmiarze.
Zdecydowanie
nie podoba mi się sposób, bardzo popularny w Niemczech i chyba nie spotykany
nigdzie indziej, wożenia dzieci w niziutkim wózku przypiętym do roweru. Wydaje
mi się to bardzo niebezpieczne no i dziecko, tak nisko usadowione wdycha wszelkie spaliny.
Tu zdjęcie takiego wózka, niezbyt dokładne, ale głupio mi było robić
zdjęcie wprost.
I jeszcze o miasteczku od którego właściwie zaczęłam,
bo ta biblioteka w butce telefonicznej właśnie stamtąd pochodzi i jest to
miasteczko w którym mieszkaliśmy. Staufen im Breisgau. Bardzo piękne
miasteczko, którego istnienie zostało
poważnie zagrożone na skutek… ekologii. Pod miasteczkiem odkryto gorące źródła,
które chciano wykorzystać do ogrzewania. Pomysł może nie był do końca dobrze
przemyślany, być może przewidzieć się wszystkiego nie dało. W każdy razie w trakcie
wydobywania, gorąca woda zaczęła przenikać do położonych wyżej warstw
wapienia, który pęczniejąc zaczął podnosić miasteczko, o 2 cm na miesiąc, a głownie zabytkowe
centrum. Wiele domów ma zarysowane ściany, a z wielu ludzie
musieli się wyprowadzić. Trwają prace, aby to zjawisko powstrzymać. Zaangażowane są różne firmy o światowej renomie.
Zbierane są też datki na ratowanie Staufen
W
tych rowkach płynie czysta woda
Zarysowane, zagrożone budynki oznaczone są na czerwono
Nie
wiadomo jak długo przetrwa ten dom z pięknymi drzwiami.
Tablica
informacyjna i skarbonka na datki
Stare
platany w Staufen, niektóre to pomniki przyrody
I jeszcze jedna ciekawostka, tym razem z Freiburga Araukaria, ale jaka !
Świadczy to też o klimacie. Na pewno zimy nie są zbyt mroźne.
Posadzona w 1964 roku. Rzeźba w tym samym ogrodzie też bardzo mi się spodobała.
I to by było na tyle wspomnień i relacji z wyjazdu do Niemiec.
Na koniec coś do posłuchania :)
romantycze, piosenkarz jak na razie niezmiennie ten sam :)
Kto nie lubi niech nie słucha
ale polecam jeszcze Andrea Berg, Helene Fischer, i Vicky Leandros do znalezienia na You Tube.
tutaj Vicky Leandros - Grczynka śpiewająca po niemiecku, francusku i grecku, teledysk nakręcony w Baden-Baden
Dłuuugi post mi wyszedł, ale pisalam kilka dni :)
Pozdrawiam serdecznie
Anula
5 komentarzy:
Bardzo lubię niemiecki kraj. Kiedyś tam mieszkałam. A Bryzgowię (bawi mnie polska nazwa Breizgau)szczególnie. Byłam tam w zeszłym roku i tęsknię. Pozdrawiam serdecznie
Ja nie wiem, Anulko, jak to jest z tym czytaniem, kiedy tylko jestem w bibliotece, to zawsze są ludzie po książki, może ich za mało, ale jednak czytają; zamiast takiej budki można u nas kupić książki w bibliotece za symboliczną złotówkę, przynieść również swoje, już niepotrzebne; sama korzystam z tego rodzaju wymiany, bo mam w zapasie właśnie takie książki, bo a nuż zabrakłoby kiedyś słowa pisanego w domu; wszystko pięknie opisałaś, organizacja życia, oszczędność, dbanie ... a jak wyglądają relacje między ludźmi? między sąsiadami zza płotu, na klatce schodowej? mijam i ja takich podróżników z kolaskami dla dzieci małych, a ostatnio widziałam w Czechach rower ojca sprzężony grubą ramą z rowerkiem synka; mały jedzie bezpiecznie, może też odpoczywać, a tata pedałuje; bardzo podoba mi się wykorzystywanie rodzimych materiałów, zwłaszcza kamieni, do budowy różności ogrodowych, nawet podmurówek, tak ładnie łączy się w naturalny sposób budynek z otoczeniem; pozdrawiam Cię serdecznie, Anulko.
Witam na moim blogu Pacjanie z Barcelony. Z tego co dowiedziałam się czytając Twój blog to jesteś Maria,ale większość w komentarzach, pisze Owieczko,więc niech tak będzie ;). A tak w ogóle nazwa wprowadziła mnie w błąd. Kiedy przeszedł mail informujący mnie o nowym komentarzu, rozmawiałam akurat z córką przez Skype i powiedziałam "O jakiś Pacjan z Barcelony napisał mi komentarz", mając na myśli oczywiście kogoś kto mieszka w Barcelonie :). A tak w ogóle cieszę się że, dzięki Twojemu wpisowi trafiłam na Twój blog. Tylko pisz więcej :).
Moje koty też mają imiona "przeznaczone dla ludzi" Kacper i Bartek, a jakby była kotka miała być Klara ( i było to dużo wcześniej niż książka). Babcia miała kury, które miały imiona od gospodyń od których je dostawała. Pamiętam, że była Helenka i Helcia.
Pozdrawiam serdecznie.
Marysiu za krótko byłam, żeby pisać o relacjach międzyludzkich, ale na ogół spotykałam się z życzliwością. Poza tym bariera językowa. Posługiwałam się angielskim, niemieckiego dopiero się uczę, znam parę słów i zwrotów. Trudno mi powiedzieć o relacjach między sąsiadami. Tam gdzie mieszkaliśmy, dom zamieszkiwały dwie rodziny, które nie wyglądały na zaprzyjaźnione. Wydaje mi się, że Niemcy więcej cenią relacje rodzinne. Wspólne wyjazdy, wycieczki, spotkania, gdzie bawią się wszystkie pokolenia w rodzinie, od najmłodszych do najstarszych.
Pozdrawiam serdecznie
Fajny pomysl bibliofijny, w Polsce zaraz by ksiazki poznikaly chyba, tak jak z reguly konczyly sie projekty ksiazek w autobusach, tramwajach czy na lawkach. We Francji popularne są biblioteki obwozne w autobusach, tak zwane bibliobusy :)
Prześlij komentarz