wtorek, 21 lipca 2015

Wczasy, kiedyś

Wyruszamy....




Z mamą, z tatą i sama

Pisałam juz o wczasach wagonowych, można o tym przeczytać tutaj. Teraz jako, że nastał okres wakacyjny i urlopowy wrócę wspomnieniami do zupełnie innych wczasów. Wczasów moich rodziców, a moich pierwszych wakacji, bo właśnie skończyłam pierwszą klasę szkoły podstawowej. Do tej pory można powiedzieć wakacje miałam cały czas. Moi rodzice  i ich znajomi zorganizowali wyjazd samochodami do dawnej już Jugosławii z krótkim pobytem na Węgrzech, gdzie mieszkała daleka nasza krewna, Marysia, która wyszła za mąż za Węgra. W sumie były 3 rodziny. Ja z rodzicami i dwa małżeństwa, jedno z dwojgiem dzieci sporo starszych ode mnie i drugie bezdzietne. Oczywiście przed wyjazdem trzeba było załatwiać mnóstwo formalności  paszporty, wizy, przydziały obcych walut na każdy kraj przez który się będzie przejeżdżać i zgromadzić odpowiednie zapasy prowiantu, namioty, materace, kuchenki, butle gazowe, garnki, sztućce. Jednym słowem wszystko co niezbędne do takiej wyprawy, bo tak chyba można nazwać to całe przedsięwzięcie szczególnie w latach 60-tych i pobytów na campingach, bo takie było założenie. Samochody jakimi wyruszyliśmy to syrenka i wartburg naszych znajomych i nasz moskwicz. Niewiele pamiętam z samej trasy, w końcu upłynęło wiele lat, a ja byłam wtedy małą dziewczynką i nie na wszystko zwracałam uwagę, z całej wyprawy jednak sporo rzeczy utkwiło mi w pamięci. Kamieniste plaże po których nie dało się chodzić boso, a  na których wyszukiwaliśmy ciekawie poskręcanych muszelek, słone morze, całkiem spore żółwie chodzące po campingach, drzewa figowe i palmowe. Piękny Dubrownik, potem tak zniszczony przez wojnę domową. Wąziutkie ulice starego miasta gdzie okno po drugiej stronie było niemal  na wyciągnięcie ręki i obsadzone palmami drogi.

Z prawej ja z mamą

Z zakupami, modne w tamtych czasach plastikowe koszyczki i praktyczne siatki

Malowniczo położone wioski i chłopi prowadzący objuczone osiołki. Drogi były wąskie, kręte z jednej strony skały z drugiej strome zbocze, a w dole morze. Na jednym z takich zakrętów nasi znajomi jadący syrenką cudem uniknęli wypadku. Jakiś większy samochód, może autobus, szczegółów nie pamiętam prawie zepchnął ich przepaść. Po tym zdarzeniu nasz znajomy powiedział, że jak szczęśliwie wróci do Polski to ucałuje polską ziemię i słowa dotrzymał. Często długo jechaliśmy  szukając kempingu, a jak go nie znajdowaliśmy zatrzymywaliśmy się po prostu na dziko. Nieraz  teren był tak skalisty, że nie dało się wbić śledzia od namiotu, innym razem okazywało się że rozbiliśmy namioty na czyimś polu i rano właściciel przychodził po pieniądze za nocleg. Jednego razu zatrzymaliśmy się też na dziko, nad morzem, ale na wysokiej skarpie. W dół prowadziła ścieżka i tata poszedł się wykąpać. Nie wracał bardzo długo i zaczęłyśmy się z mamą denerwować. Wołałyśmy, ale nie było żadnej odpowiedzi, kiedy już razem ze znajomymi mieliśmy wyruszyć w dół na poszukiwania, pełni obaw, że coś się stało, tata sie pojawił, cały i zadowolony. Okazało się że on nas słyszał i nam odpowiadał, tylko  jego głos z dołu do nas nie dochodził.

Malownicze krajobrazy

 Na kempingu, poranna higiena :)
dziewczęca, a już dominacja? Dwie Anie i Włodek. Z tyłu moja mama z wujkiem, tak się zwracaliśmy do znajomych rodziców.

Na Węgrzech oprócz krótkiego pobytu u rodziny, mieszkającej nad Balatonem, kąpaliśmy się jeszcze w błotnym, termalnym  jeziorze znajdującym się w pobliżu Balatonu, gdzie temperatura wody latem wynosi 33-34 stopnie C. Rodzice ze znajomymi spędzali wieczory w winiarniach, a my, dzieci zostawaliśmy pod opieką mamy wujka Ivana, której ni w ząb nie rozumieliśmy, a tłumczem była mała Etelka.

Najwyższy to Ivan, mąż naszej krewnej Marysi (przed nim), najmniejsza to ich córka Etelka

To były na pewno długo nie zapomniane wakacje. Na kolejne pojechaliśmy, też w trzy samochody, ale w innym składzie, jak skończyłam liceum tym razem do Grecji i Turcji.

Pozdrawiam Wszystkich odwiedzających bardzo serdecznie
Anula


Brak komentarzy: