Ostatnio
w soboty jeżdżę do Krosna po zakupy. Zwykle około 11,00 ale dzisiaj zdecydowałam
się na wcześniejszy wyjazd o 8,00.
Przede wszystkim dlatego, że na popołudnie zapowiadano deszcze. Idąc na
przystanek spotkałam pana sołtysa i znów przemknęło mi przez myśl, że chyba w
końcu zafunduję mu tabliczkę z napisem sołtys. Bo to przecież nie wstyd. Jak ja bym była sołtysem ( jaka jest odmiana żeńska? Sołtyska?
) na pewno tabliczkę bym miała.
Na
przystanku spotkałam miłą panią, którą spotkałam parę tygodni temu, też na
przystanku. Poprzednio jechała na urodziny wnuczki, teraz na urodziny wnuczka.
Przyjemnie, na rozmowie, upłynął czas oczekiwania na bus na przystanku, który
przyjemny nie był. Może kiedyś wrzucę jego zdjęcie. Chwalić się naprawdę nie ma
czym. Wstydzić i owszem. Przyjechał bus, ten co zwykle, ale kierowca inny, ale
bardzo uprzejmy i skądś go znam. Skąd? Nie wiem. Może w padających w Krośnie PKS-ach jeździł.
Zwykle
jak jadę do Krosna mam z góry ustalony plan do jakich sklepów i po co mam się
udać. Tak było i tym razem. Pierwsze
więc kroki skierowałam do Pewexu ( tak tu mówi się o szmateksach) . Parę dni
temu też byłam na zakupach i w jednym ze szmateksów wpadła mi w oko super
bluzeczka - len i bawełna, kwiatuszki, marzenie, ale kolejka do kasy była duża i zrezygnowałam
bo spóźniłabym się na busa. Okazało się,
że bluzeczka na mnie czekała, w dodatku 50 % taniej. Następnie robiłam zakupy w
ulubionym sklepie spożywczym. Przy kasie, płacę kartą – brak akceptacji. Za drugim razem poszło,
widocznie pomyliłam pin. Kolejny sklep jaki był w planie to Lidl i koniecznie zakup
croissantów. Zawsze kupuję dwa i zawsze po dotarciu do domu robię kawę, zwykłą fusiastą i zjadam obydwa
posmarowane galaretką porzeczkową. Mogłabym kupić 3, albo 4 i mieć na następny dzień, ale na pewno by nie
doczekały dnia następnego, więc tradycyjnie kupuję dwa. Zresztą najlepsze są świeże. Dwa, ale nie 20. A właśnie tyle miałam wybite
na paragonie. Stojąc w kolejce do kasy
obserwowałam sytuację, kiedy pani kasjerka nabiła komuś 20 budyniów zamiast 2, a za chwilę mnie spotkało
podobne drobne przeoczenie. W końcu to
tylko 0, aż 0. Oczywiście Panie i kasjerka i kierowniczka przepraszały, taki
dzień, pośpiech, zmęczenie. Długo mocowały się z kasą, żeby zechciała zrobić
zwrot, ale ostatecznie kasa się poddała, a ja otrzymałam zwrot gotówki.
Prognoza pogody (mąż zawsze mówi, żebym nie patrzyła na prognozy tylko na
niebo) jak zwykle się nie sprawdziła i
deszcz zaczął padać już przed południem. Najpierw leciutko sobie mżył, ale jak
już byłam w busie rozpadało się na dobre i nie wyglądało na to, że jak dojadę
do celu to przestanie. Oczywiście parasolki ze sobą nie miałam. Właściwie to
nie tylko ze sobą ale w ogóle. Od jakiegoś czasu, tzn. od czasu kiedy
poprzednią połamał mi doszczętnie wiatr usiłuję sobie zakupić parasolkę, ale
żadna nie spodobała mi się na tyle by ją sobie kupić. Teraz byłam zdesperowana
na tyle, że gotowa byłam zakupić
parasolkę w kiosku, wszystko jedno jaką, byle tylko dojść do domu i nie przemoknąć
do suchej nitki. Wszystko jedno jaką, ale nie fioletową. Niestety tylko takie
dwie były w kiosku. Poza tym były jeszcze dziecinne. No więc pozostało albo
poczekać, aż deszcz przestanie, albo niestety zmoknąć przemierzając około
kilometra drogi dzielącej mnie od przystanku do domu. Dobrze, ze weszłam do
tego kiosku, bo w kiosku był miły starszy pan, który zapytał
- „ A
dlaczego ma Pani zmoknąć?”
-„Ano
dlatego, że mam kawałek drogi do domu i ostatecznie nie mam parasola”.
No i
ostatecznie miły Pan podwiózł mnie, nie do krzyżówki, gdzie nasze drogi się
rozchodziły, ale pod sam dom. Może kiedyś będę miała okazje zrewanżować za tę
niby drobną, ale dla mnie w tym momencie dużą przysługę .
To
był dziwny dzień, a może takie powinny być wszystkie.
I
jeszcze na zakończenie.
Kończę
czytać „Pod Mocnym Aniołem” Jerzego
Pilcha. Przeczytałam wszystkie, albo
prawie wszystkie książki Jerzego Pilcha i jest jednym z moich ulubionych
autorów. Podobno w tej książce, w innych zresztą też, jest sporo z życia
autora. Podobno autor ma problemy alkoholowe . Panie Jerzy, nie jest Pan alkoholikiem.
Żaden alkoholik nie byłby w stanie na dłuższą metę pić ani gorzkiej żołądkowej,
ani tym bardziej brzoskwiniówki. Naprawdę. Tego nie da się pić na dłuższą metę.
Może jak już nie ma nic do wypicia. Może wtedy.
Miłej
niedzieli.