sobota, 1 lipca 2023

Polska wieś dymem stoi




Ten temat miałam już dawno poruszyć na swoim blogu, ale brakowało mi zdjęć na potwierdzenie. Chociaż na pewno każdy, kto przejeżdżał przez nasz kochany kraj niejednokrotnie widział pełzające smugi dymu. Też lubię ogniska. Kiełbaska z patyka, pieczone ziemniaki stare harcerskie czasy. Ale w Polsce się dymi. Smugi dymu rozciągają się głównie nad wsiami. Palą się trawy, nie do końca suche, zadymiając całą okolice. Z jednej strony wiatraki, fotovoltajki na co 3 domu, solary. Chcemy być ekologiczni ale chyba nie dorośliśmy. A kto podróżował więcej może zwrócił uwagę, że np. w Niemczech takich obrazków nie ma. Daję za przykład Niemcy bo przemierzyłam autokarem setki kilometrów i nie zauważyłam ani jednej ścielącej się chmury dymu. Zaraz po przekroczeniu granicy co chwilę gdzieś tam widać było dymy. Niemcy są oszczędni więc nie puszczają z dymem tego co da się przerobić. Widziałam jak usuwane krzewy rosnące przy drodze rozdrabniano, usypywano z tego wał, który następnie obsypywano ziemią i sadzono na nim nowe rośliny.

Wszystkie inne odpady są kompostowane. Kompostowni w Niemczech jest bardzo dużo, a kompost wykorzystywany jest potem na terenach zielonych, a także sprzedawany. Wypalanie traw jest w Polsce zabronione, są za to kary, ale i tak trawy płoną.

Mieszkam na wsi kilkanaście lat i nie zapaliłam ani jednego ogniska. Po pierwsze nie mam nic do spalenia, po drugie tak naprawdę nie mam miejsca na ognisko. Wszystko jest kompostowane. Oddzielnie zielsko, skoszona trawa, odpady z kuchni, oddzielnie pocięte gałęzie, które muszą się dłużej kompostować. Jak trafi się jakiś grubszy konar to po pocięciu i wyschnięciu trafia do kominka. No tak w kominku palę, to moje jedyne ognisko, ale tylko porządnie wyschnięte drewno i nie za często bo ogrzewanie mam gazowe.

Jestem przeczulona na sprawy ekologii i coś mi się w środku dzieje jak widzę bezsensowne zachowanie ludzi. Może w szkołach na wsi powinno się poprzez dzieci uświadamiać lokalną społeczność, może jakieś prelekcje dla rodziców. Czy ktoś by na nie przyszedł to druga sprawa. Walczymy z plastikami, może powinniśmy powalczyć z zadymianiem i zatruwaniem powietrza, które raz nam zostało dane i jest to samo od początków Ziemi tylko poprzez nasze zachowanie coraz trudniej się nim oddycha.

Dzisiaj rano, jak co dzień, wyszłam do ogrodu na poranną kawkę i jeszcze szybciej wróciłam do domu, sprawdzając czy pozamykane mam okna.

 



A to parę dni temu jak byłam na spacerze.



To skutek wypalania traw niedaleko ode mnie, jakiś rok temu. 

 



 Życzę wszystkim spokojnego weekendu i czystego powietrza.

piątek, 30 czerwca 2023

Ogrodowo

 

Jak obiecałam na wstępie napiszę o żeleźniaku. To roślina pochodząca z rejonów Turcji i Syrii zwana też szałwią turecką. Jest to bylina, zresztą jak sama nazwa wskazuje bardzo odporna. Kwitnie od połowy czerwca do połowy lipca. Piętrowe okółkowo zebrane kwiaty wyglądają bardzo ciekawie. Po opadnięciu płatków, też wyglądają ciekawie,  nadają się do suchych bukietów. Jest to roślina dość ekspansywna. Najlepiej nadaje się do dużych ogrodów. A jak ta roślina trafiła do mnie? Otóż kilkanaście lat temu miałam konto na forum ogrodniczym i tam u kogoś wypatrzyłam tą roślinę. Zresztą  nie tylko ja. Forumowicze często przesyłali sobie nasiona, ale w tym wypadku otrzymałam małą sadzonkę w liście poleconym. Była w jakiejś torebce foliowej, owinięta mokrą lignina czy watą, już nie pamiętam, w każdym razie podróż przetrwała. Jak nazwa wskazuje jest to roślina żelazna. I tak zawitała w moim ogrodzie. Potem jak się przeprowadzałam dałam sadzonkę koleżance na przechowanie, a kiedy już znalazłam dla  niej miejsce w nowym ogrodzie wróciła do mnie. Teraz rośnie w trzech miejscach. Jedno jest przy samej ulicy, wręcz na wjeździe i wiele osób często się jej przygląda. Oczywiście chętnym rozdaję sadzonki bo i tak muszę ograniczać jej ekspansywność.

Prawie trzy lata temu, po powrocie z mojego ostatniego (jak dotąd) i najdłuższego bo trwającego w sumie 7 m-cy pobytu w Niemczech postanowiłam zająć się domem i ogrodem. W ogrodzie wszystko się porozrastało i wymagało generalnego cięcia żeby nie zrobiła się dżungla. Tak więc pierwszy rok to były generalne porządki i w domu i w ogrodzie,  drugi trochę sobie odpuściłam bo miałam ciekawe wyjazdy, a trzeci czyli obecny postawiłam na ogród.

Zakupiłam sobie takie mini szklarenki, siostra mówi na nie torbeczki. Najpierw kupiłam jedną, stwierdziłam że jest ok i dokupiłam druga. W jednej są ogórki, w drugiej sałaty, rukola, koperek.Wszystko oprócz ogórków jest w skrzynkach. Pierwszy plon koperku zebrałam i zamroziłam. Rośnie już kolejne pokolenie sałat i rukoli, małe ogóreczki są już zawiązane.


 

Dodatkowo sałaty mam w takim plastikowym pojemniku. Za szklarenką pnie się fasolka podobno bardzo dobra, mam ja pierwszy raz, dostałam nasiona od sąsiadki. Poza szklarenkami mam jeszcze dynię hokkaido, parę pomidorków, selery, pory, szczypiorek, natkę pietruszki i z warzyw to tyle. A owoce to porzeczki, porzeczkoagrest, borówka amerykańska, poziomki, jeżyna, agrest. Przymrozki sprawiły, że derenia nie będzie w ogóle, a pigwy jest bardzo mało.

Taką osłonę bambusowa zastosowałam, bo nie mogłam patrzeć na bajzel za siatką, który zafundowała mi sąsiadka. Ja byłam nauczona, ze od strony sąsiada trzeba mieć porządek tu gdzie mieszkam ta zasada nie obowiązuje. Dlatego przysłoniłam choć trochę niekontrolowany busz, który jest za siatką matą bambusowa, która dała też tło dla moich kwiatków.




Pozdrawiam serdecznie wszystkich ogródkowo zakręconych :)



środa, 21 czerwca 2023

Od czegoś trzeba zacząć


Nie da rady zamieścić wszystkiego o czym chciałoby się napisać w jednym poście, po tak długiej przerwie, Od czegoś jednak trzeba zacząć, zacznę więc od remontu. W końcu po tylu latach (około 9) mieszkania w prowizorce w jakiej wykonane było serce chaty bo i kuchnia i jadalnia i przedpokój w jednym, zdecydowałam się na remont. Prowizorką było praktycznie wszystko, ściany, sufit, podłoga,  elektryka.  Fachowiec, który przeprowadzał remont dziwił się, że tak długo funkcjonowała mi elektryka na przedłużaczach. Ale może najlepiej zobrazują to zdjęcia: Na suficie częściowo folia, która przykrywała wełnę mineralną, z kolei tam gdzie był deski nie było żadnej izolacji od strychu. Płyty gipsowe były położone tylko częściowo w niektórych miejscach były widoczne belki. Pomieszczenie jest w kształcie litery L i ma około 25 m kw. Brak izolacji na ścianach i suficie sprawiał wiadomo gorąco w upały i zimno gdy nadeszły większe mrozy lub wiatr.





Trafiłam na super fachowca, który wiele rzeczy mi doradził  tak że efekt końcowy przerósł moje oczekiwania. Remont.





 

Trafiłam na super fachowca, który zrobił wszystko, a nawet jeszcze więcej, bo pomyślał o takich rzeczach, których ja wcześniej nawet nie brałam pod uwagę jak np: właz na strych z opuszczaną drabinką. Nie jest to bynajmniej koniec remontu, ale na fachowca, który zrobiłby wszystko czekałabym parę miesięcy więc zdecydowałam się na remont częściowy. Czeka mnie jeszcze zrobienie drugiej wylewki na podłodze, która zakryje biegnące rury ogrzewania podłogowego do jednego z pomieszczeń, położenie paneli i płytek. A na razie po remoncie wygląda tak,







Pierwsze dni po remoncie wychodziłam rano z sypialni i przecierałam oczy ze zdumienia. Czy ja na pewno jestem u siebie?

Remont to nic przyjemnego, każdy to wie, ale kiedy jest już po to wielka frajda. Nawet sprzątanie sprawia przyjemność, Przynajmniej ja tak mam. 

Serdecznie pozdrawiam Wszystkich, którzy kiedyś tu zaglądali i nie zapomnieli jak również nowych sympatyków mojego bloga.

A na koniec jeden z moich ulubionych kwiatków o którym wkrótce napiszę więcej. To żeleźniak.




środa, 3 listopada 2021

Migranci

Dawno nie pisałam. Układałam sobie jakieś wpisy w głowie, a potem... no jakoś tak  się składało, że  zabrakło motywacji, nie wiem sama czego. Pewnie ten temat też by się nie pojawił na moim blogu, gdyby nie to, że nie dotyczy tylko mnie. Może ktoś przeczyta, może się zastanowi.

 Nie mogę zrozumieć działania polskich władz w sprawie migrantów. Zachowujemy się pod tym względem gorzej niż władze białoruskie, które ten proceder spowodowały. Wiadomo, że Białoruś nie graniczy z żadnym z krajów będących krajem migrantów. Prosty jest więc wniosek że są oni tam przywożeni zwabieni bezproblemowym dostaniem się do krajów Unii. Być może, a nawet na pewno nie przypuszczają  co może ich czekać. Jaką gehennę zgotuje im nie tylko kraj, który ich zwabił w tę pułapkę, ale kraj, który nie chce ich przyjąć i odbija jak piłeczkę pingpongową na drugą stronę siatki tyle że kolczastej. A drogi powrotnej dla nich nie ma. Władze białoruskie nie przyjmą ich z powrotem. Co najwyżej przerzucą na inną granicę np te z Litwą. Czy pozostaje dla nich tylko bezimienna mogiła w lesie, bo wielu z nich nie posiada nawet dokumentów potrzebnych do identyfikacji bo zostały zabrane przez władze Białorusi. 

Był okres, kiedy prawie codziennie słyszało się o łodziach na których migranci dopływali do wysp włoskich czy greckich. Wiele z tych łodzi zatonęło, ale czy ktoś słyszał, żeby wsadzano ich na łodzie i odsyłano z powrotem. Na niechybną śmierć. Nie. Ja nie słyszałam. Najpierw się nimi zajmowano. Ratowano. Wypływając nawet w morze, kiedy widziano tonące łodzie.

Nie mogę zrozumieć, kim trzeba być, żeby tygodniami patrzeć na grupkę biednych, sponiewieranych, głodnych ludzi, znajdujących się na wyciągnięcie ręki i nie udzielić im pomocy. Zwierzęciem? Nie. Zwierze potrafi być bezlitosne tylko wtedy, gdy jest głodne.

Mnie kojarzy się to z czymś zupełnie innym, ale zostawiam to pytanie bez odpowiedzi.  

Polskie władze zorganizowały transport humanitarny, żeby pomóc władzom białoruskim w opiece nad migrantami. Może mi ktoś odpowiedzieć, gdzie tu jest logika? Jeśli władze białoruskie ściągają migrantów, oczywiście za pieniądze, żeby stworzyć na granicy z Unią problem uchodźczy  to nie są zainteresowane udzielaniem tymże pomocy na swoim terenie. Ale my jako pełni "serca"oferujemy pomoc i ... umywamy rączki. Nie nasz problem.

Teren ma pograniczu został zamknięty. W sumie jest to głupota bo uchodźcy pojawiają się w centralnej Polsce i na granicy z Niemcami i nie ma nad tym procederem żadnej kontroli, ani rzetelnej informacji bo dziennikarze nie mają do przygranicznego obszaru dostępu.   Uchodźcy pojawiają się i znikają przepychani z powrotem na ukraińską stronę, czasem nawet po udzieleniu pomocy, to procedura " push back", po angielsku lepiej brzmi i może nie każdy zrozumie o co chodzi. Czy nie jest to nieludzkie. I znów umywamy rączki. Nie nasz problem. A przecież zdajemy sobie sprawę, że za tą granicą nic dobrego tych ludzi nie spotka bo panuje tam reżim i już z tego powodu Ci ludzie powinni u nas zostać. Biorąc pod uwagę, że uciekają ze swoich ojczystych krajów również przed reżimami, wojnami, głodem to już podwójny powód dla którego powinni zostać przyjęci.

 Ta pomoc powinna być stworzona przy pomocy innych krajów Unii na terenach przygranicznych, a w tym samym czasie powinna być zorganizowana szeroka akcja informacyjna w krajach skąd zwożeni są migranci, że nie tędy droga. To nie jest proste rozwiązanie, ale chyba jedyne słuszne. Być może część migrantów nie spełnia warunków do udzielenia azylu, ale żaden nie powinien zostać wypychany z powrotem na białoruską stronę.

Naprawdę tak trudno uwierzyć,  że żołnierz pogranicza uzbrojony, najedzony, ubrany mogący po zejściu ze służby wyspać się w normalnym łóżku patrzy cały dzień na grupkę brudnych, głodnych, bezbronnych ludzi i co? I nic?

Chcemy budować mur na granicy, a nie stać nas na przyjęcie tych ludzi  i zorganizowanie pomocy. Nie bójmy się, że będą chcieli u nas zostać. Świat się zmienia, nic już nie będzie tak jak dawniej. Wszyscy powinniśmy stanąć ponad podziałami religijnymi i zwyczajowymi i starać się wypracowywać coś na kształt wielokulturowości. To co nie do pogodzenia zostawmy głęboko a to co wspólne na wierzchu. Zawsze znajdzie się wariat, który zacznie nagle strzelać na jarmarku Bożenarodzeniowym, ale ci co koczują w lesie to nie terroryści. Terrorysta jak będzie chciał to przyleci do naszego kraju samolotem, pierwszą klasą i zrobi co mu każą. Ale jeśli dużo więcej ludzi umrze na granicy, szczególnie gdy dookoła szerzy się pandemia. Jeśli jakiś fanatyczny buntownik zechce ich pomścić? Nie prowokujmy,  dobro odpłaca się  dobrem, a zło złem.

Czytałam ostatnio historię imigranta, który dostał już wcześniej azyl w Austrii, a teraz przez zaoferowaną przez Białoruś drogę miała przyjechać do niego matka. Przeleciał z Austrii do Polski jej szukać. Jak na razie niczego się nie dowiedział. Inny przykład: rodzina z Syrii od miesiąca czeka na przysłanie im ciała syna i męża, dwudziestokilkuletniego chłopaka, który zmarł już po polskiej stronie. Każda rodzina, każda osoba przedzierająca się przez te graniczne lasy to oddzielna historia. To trauma tych ludzi, którą porównać można tylko do przeżyć z wojny lub kataklizmów. Ale tu nie ma kataklizmu, nie ma wojny. Są dwa państwa jedno bez serca bo wykorzystuje ludzką tragedię,chęć poprawienia swojej sytuacji życiowej,  a drugie ?

Czy ktoś pamięta historię uchodźcy idącego razem z synem. którego kopnęła węgierska dziennikarka? Uchodźca okazał się trenerem piłkarskim. Dostał azyl i pracę chyba w Hiszpanii, a reporterka kilkakrotnie przepraszała za swoje zachowanie. W naszym kraju też polityka nienawiści do migrantów zbiera swoje żniwo i tak naprawdę to ona jest wszystkiemu winna.

Przecież jest wiele lokali prowadzonych przez obcokrajowców, jest wielu lekarzy, którzy przybyli do nas z Iranu, Iraku, Jemenu itd. Są tutaj, założyli rodziny, zżyli się z lokalną społecznością, ale tak w ogóle, generalnie to jesteśmy przeciw. Chcielibyśmy tylko śmietankę, a mleko to nie tylko śmietana. Wiadomo będą problemy, ale to chyba lepsze niż mieć na sumieniu uchodźców, którzy zginą z głodu i zimna w Białowieskiej Puszczy, która słynąć będzie nie tylko z żubrów, ale i z krzyży. Nie tych starych, ale całkiem nowych.

Uchodźca, któremu pomożemy będzie nam wdzięczny, a ten który umrze w lesie, albo któremu umrze w tym lesie dziecko, albo żona , będzie na naszym sumieniu.

Anula


środa, 31 marca 2021

Takie sobie rozważania

 Rok temu o tej porze byłam w Niemczech. Pandemia się rozkręcała, chociaż każdy wtedy myślał, miał nadzieję, że nie potrwa długo. Dzisiaj przed kolejnymi świętami i po przeszło roku od rozpoczęcia pandemii  już wiemy, że nasze nadzieje były najbardziej płonnymi jakie mogły być. Pandemia jest z nami już drugie Święta Wielkanocne. Dalej błądzimy w tej pandemii jak dzieci we mgle i światełka w tunelu nie widzą nawet najwięksi optymiści. Są już co prawda szczepionki, ale na ile będą skuteczne tego na razie nie wiemy. Czy to jedno szczepienie nam wystarczy? Czy trzeba się będzie szczepić co roku.  Pandemia ma swoje skutki uboczne. Zamknięcie w domach nam nie służy. Im dłużej trwa stan ograniczeń, tym więcej pojawia się się skutków ubocznych depresji, apatii. Jesteśmy już po prostu zmęczeni. Pragniemy normalności i wolności. Nie wszystko może być on line. Nie da się zastąpić realnego życia wirtualnym. Kupowanie w sklepach on line nigdy nie sprawi nam tyle frajdy co przesuwanie ubrań na wieszakach czy przymierzanie butów w normalnym obuwniczym sklepie. Żeby być w pełni usatysfakcjonowanym trzeba dotknąć, przymierzyć. Ale to są rzeczy przyziemne. Mało ważne w obliczu prawdziwej tragedii. Braku bliskości z osobami chorymi. Chorzy na Covid umierają w samotności, odizolowani. Największym szczęściem w ich ostatniej drodze na drugą stronę może być  uścisk dłoni przez rękawiczkę i spojrzenie zza przyłbicy lekarza lub pielęgniarki, znajdujących  jakimś cudem chwilę dla pacjenta, inną niż pomoc medyczna. Wszystko to bardzo smutne. A jeszcze smutniejsze jest to, że na tej sytuacji niektórzy chcą coś ugrać. 

Jak napisałam wcześniej rok temu o tej porze byłam w Niemczech w małym miasteczku niedaleko Norymbergi. Opiekowałam się starszym panem, który parę tygodni wcześniej stracił żonę. Pan był przygnębiony po śmierci żony. Ożenił się dość późno bo około sześćdziesiątki ale spędził z żona 30 lat. Święta były jak każdy inny dzień, ale żeby choć trochę wprowadzić świątecznego nastroju kupiłam kwiaty i rozmroziłam ciasto, które znalazłam w zamrażarce. Okazało się, że ciasto upiekła jeszcze żona podopiecznego o czym oczywiście nie wiedziałam. Podopieczny się wzruszył, ale w sumie była w tym smutku odrobina radości.

Wtedy w tym małym miasteczku zaskoczyła mnie jedna rzecz zupełny brak  świątecznych dekoracji. Niemcy słyną z ozdabiania swoich posesji i w okresie świąt i w ogóle a tu nic, zero. Dekoracje z okazji świąt Wielkanocnych może ustępują trochę Bożenarodzeniowym , ale też są zwykle bogate. Drzewka udekorowane kolorowymi pisankami, wielkie zające stojące przed drzwiami i inne dekoracje. Brak dekoracji był  protestem przeciwko pandemii. Ciekawa jestem jak będzie w tym roku. Może dla odmiany będą dekoracje, żeby trochę ozdobić pandemiczną rzeczywistość. Nie wiem. Po zeszłorocznym maratonie 7 i pół miesiąca non stop pracy w Niemczech zrobiłam sobie przerwę. Czekam na szczepienie, a potem zobaczę. 

Brakuje mi podopiecznych, którym mogę pomóc i niemieckiego stylu życia. Może miałam szczęście ale w ciągu mojej czteroletniej pracy z w sumie  7 podopiecznymi tylko jeden raz miałam ochotę uciec już na drugi dzień po rozpoczęciu pracy. Ostatecznie jednak wytrwałam. Każde nowe miejsce to było nowe doświadczenie, nowe wyzwanie. Najdłużej bo w sumie rok czasu spędziłam w Hamburgu opiekując się samotnym seniorem lat 97, ale były też seniorki i małżeństwa. Zaczynając moją pracę jako opiekunka osób starszych zostałam rzucona na głęboką wodę bo trafiłam na osobę stosunkowo młodą (68 lat) ale z bardzo zaawansowanym alzheimerem. Było ciężko, ale rodzina była przemiła i pracowałam w tym miejscu przez 7 miesięcy zdobywając doświadczenie i ucząc się niemieckiego. Potem było już łatwiej bo język niemiecki przestał być problemem. Mimo, że wcześniej nie uczyłam się niemieckiego tylko rosyjskiego i angielskiego to obecnie niemiecki znam najlepiej i ciągle się go uczę. Mam nadzieję, że jeszcze pojadę do Niemiec do pracy. 

Przed zbliżającymi się Świętami Wielkanocnymi życzę Wszystkim spokoju i zdrowia. Przede wszystkim zdrowia.

Anula

 

 


środa, 17 czerwca 2020

Bawaria - Frankonia czyli dalej praca









Lauf an der Pegnitz
















Pod koniec lutego wyjechałam do Niemiec tylko na miesiąc. Miał to być mój najkrótszy wyjazd, który powoli staje się najdłuższym. Oczywiście wszystko wywróciło się do góry nogami za sprawą koronawirusa. Plany na ten rok miałam bardzo bogate. Przede wszystkim chciałam pierwszy raz od kilku lat nacieszyć się ogrodem przez  cały sezon, a nie tylko z doskoku, w czasie krótkich pobytów w domu, kiedy to zwykle omijało mnie to  co najlepsze czyli zbiory, a pozostawała praca nad zaniedbanym przez miesiące ogrodem. Plany to niestety tylko plany nie mamy nad nimi kontroli i nie możemy być pewni czy się zrealizują. W tym roku nie tylko moje plany legły w gruzach. Wszyscy musieliśmy je zweryfikować przez panoszącego się wirusa. Boję się obecnie powrotu do kraju, a przedewszystkim marazmu jaki by mnie dopadł po powrocie na wieś. Umiem sobie zorganizować zajęcia w domu i się nie nudzę, ale potrzebuję odskoczni w postaci wyskoczenia do miasta na zakupy, do kina itp. Bez samochodu byłoby to obecnie trudne, a środkami lokalnej komunikacji busowej niebezpiecznie. Poza tym nie wiem jak ona obecnie funkcjonuje. Tak więc planuję tu zostać ile się da. Najpewniej do jesieni. Utknęłam w ładnym miasteczku na Bawarii, a właściwie jest to Frankonia. Frankonia to obecnie część Bawarii, Badenii-Wirtembergii i Turyngii, a główne miasta to Norymberga, Würzburg i Fürth.  Frankończycy są bardzo dumni ze swojego piwa. Górna Frankonia posiada największe skupisko browarów w Niemczech.  Jestem obecnie w miasteczmu Lauf an der Pegnitz, które znajduje się w ŚrodkoejFrankonii 15 km na północny-wschód od Norymbergi. Miasteczko liczące około 25 tys.  mieszkańców jest bardzo pięknie położone nad rzeką Pegnitz. Rynek otaczają w większości stare domy szachulcowe  charakterystyczne dla starego niemieckiego budownictwa. Małe miasteczka bardzo mi się podobają. Wszędzie można dojść na pieszo, są centra handlowe gdzie można dostać wszystko co potrzebne, a nawet więcej. Gdybym mogła przerzucić tu swój niewielki dobytek mogłabym tu zostać , w jakimś małym uroczym domku. Pomarzyć dobra rzecz. Z drugiej strony życie bez marzeń byłoby uboższe.

Wolne chwile umila mi aplikacja empik, która udostępniła sporo darmowych e i audio booków. Co miesiąc przedłużają mi darmowy dostęp do swoich zbiorów więc czytam i słucham na potęgę.
Na koniec coś z kuchni bawarskiej, a może frankońskiej. Sałatka ziemniaczana. Bardzo popularna w Niemczech. Okazuje się, że ma bardzo wiele odmian. W Hamburgu były to ziemniaki z ogórkiem, cebulą, jajkiem i majonezem. Tutaj sałatka ziemniaczana wygląda zupełnie inaczej. Ugotowane ziemniaki miesza się z ogórkiem konserwowym i cebulą pokrojonymi w kostkę, czasami dodaje się boczek i wszystko zalewa rosołkiem warzywnym (2 łyźeczki rosołku ze słoiczka zagotować w niewielkiej iliści wody).

Sałatka ziemniaczana po bawarsku, a właściwie to po frankońsku


Nie jestem zwolenniczką ani tej z majonezem ani  tej bez po prostu nie lubię ziemniaków na zimno no chyba, że w naszej sałatce warzywnej z majonezem, ale to zupełnie co innego.
Pozdrawiam serdecznie

niedziela, 5 kwietnia 2020

Koronawirus

Złe czasy mam nadzieję kiedyś się skończą, świat otrząśnie się po koronavirusie jak i po innych nieszczęściach, życie idzie naprzód. Pamiętać jednak  będziemy długo bo nawet wojny  nigdy nie objęły całego świata. Jeden malutki wirus dokonał tego, że nikt i nigdzie nie czuje się bezpieczny. Dokonał jednak jeszcze czegoś gorszego. W czasie wojny czy innych kataklizmów ludzie sobie pomagali, nawet ryzykując życiem. Obecna sytuacja wyzwala często w ludziach agresję. Żeby ktoś, za blisko  nie stanął, żeby nie dotknął. To sytuacja zupełnie odmienna od tych, które ludzkość wcześniej przeżywała. Teraz nie lecą bomby, ludzie się nie zabijają. Zabija nas malutki wirus. Na pierwszej linii są lekarze, pielęgniarki, personel szpitalny, służby miejskie nawet sprzedawczynie w sklepach spożywczych. Oni są najbardziej narażeni, ale są tylko ludźmi. Im też nie starcza już sił i strach pomyśleć co będzie jak ich w wielu miejscach zabraknie. W Niemczech spotkałam się z tym, że ludzie odchodząc od kasy dziękują sprzedawcom, że mogą zrobić zakupy. Tylko mądre, odpowiedzialne zachowanie uchroni nas od najgorszego. Od tego, że nie uda się opanować wirusa, czego w tym nietypowym przedświątecznym czasie nikomu nie życzę. Cieszmy się, że obecna technika pozwoli nam sobie złożyć życzenia przez internet, a na uściski zaczekajmy.
Życzę spokojnych świąt Wielkanocnych.

P.S. Ponieważ koronawirus ograniczył moją pracę, gdy przebywam w Polsce, polegającą na reklamowaniu firmy poprzez roznoszonie ulotek, czy spotykanie się z potencjalnymi zleceniobiorcami poniżej zamieszczam link do firmy z którą współpracuję od 4 lat bez żadnych problemów. Może gdy sytuacja się uspokoi, ktoś skorzysta z oferty. Zapraszam serdecznie
  Curaform24